W Polsce najwięcej dzieci na świat przyszło w rodzinie Grażyny i Jana Karczewskich, mieszkających na Mazurach w gminie Grodziczno. Karczewscy doczekali się jedenastu synów i dziesięciu córek. Między najstarszym a najmłodszym chłopcem jest 24 lat. Z psychologicznego punktu widzenia rodzina wielodzietna to najbardziej korzystne dla człowieka środowisko rozwojowe. Wielodzietność to wybór. Wybór rodziców. A co z dziećmi?

ŁAWICA

Rodzina Ziony Chany to lokalna atrakcja w indyjskim stanie Mizoram. Chana, głowa rodziny uznawanej przez wielu za największą na świecie, zmarł przed rokiem w wieku 76 lat. Mężczyzna miał na koncie 89 (niektóre źródła podają liczbę 94) potomków z 38 żonami. Chana był guru sekty dopuszczającej wielożeństwo. Cała familia żyje w czterokondygnacyjnym domu, porozmieszczana w stu pokojach. Najstarsza żona Chany rzetelnie przydziela wszystkim obowiązki domowe. Wyznacza, kto danego dnia ma okiełznać bałagan, kto pichcić w kuchni, a kto pucować (liczne) naczynia. To nie lada wyzwanie. Ponoć do jednej kolacji trzeba oskubać trzydzieści kurcząt, obrać 60 kilogramów ziemniaków i ugotować 100 kilogramów ryżu. Rodzina Chanów musi działać jak w szwajcarskim zegarku, toteż wszyscy jej członkowie stosują się do grafiku.

Od jakiej liczby dzieci rodzina staje się wielodzietna? Trudno określić. W Polsce za taką uznaje się tę z co najmniej trojgiem dzieci. Dla niektórych posiadanie jednego dziecka to próba sił. A teraz wyobraź sobie, że takich szkrabów masz pięcioro, dziesięcioro i więcej. Życie rodzin wielodzietnych nie jest usłane różami. Mają najniższe dochody w przeliczeniu na jedną osobę. A wydatki – zwielokrotnione. Rodziny wielodzietne (aktualnie w Polsce mamy ich około 780 tysięcy) nie mają w Polsce dobrego PR-u, zwłaszcza po wprowadzeniu programu 500+. W mediach społecznościowych i na portalach internetowych zrzeszają się lokalnie i wnioskują o pilne działania na rzecz wprowadzenia stosownych ulg i zwolnień w zakresie transportu miejskiego, kupna leków, opłat za prąd, wodę, gaz, wyprawek szkolnych czy wypoczynku wakacyjnego. Wizyta w zoo dla czteroosobowej rodziny (bilety wstępu, waty cukrowe, lody, frytki i chińskie pamiątki) to ból dla portfela. A dla rodziny czternastoosobowej?

POKÓJ

Posiadanie jednego lub dwojga dzieci ułatwia ich rozwój, gdyż rodzice są w stanie zapewnić lepsze warunki oraz poświęcić maluchowi więcej czasu i uwagi. Znasz ten wyświechtany frazes? Być może nawet podświadomie go powtarzasz. W XXI wieku często pokutuje stereotyp rodziny wielodzietnej jako patologicznej. Dorastanie w niej stygmatyzuje. Tymczasem nadmierna koncentracja na jedynym dziecku wcale nie usprawnia jego rozwoju. Przeciwnie – bywa, że wadzi w dojrzewaniu i wypracowywaniu autonomiczności. Ponadto – uwaga, mamy jedynaków – zbyt silna więź może mimowolnie przekształcić się w pęta i burzyć progres emocjonalny dziecka. Prawda jest taka, że jedynacy często mają w życiu pod górkę, bo słabo sobie radzą w kontaktach z ludźmi. Niezależnie od warunków, jakie im rodzice stwarzali. Kiedy spali w dzieciństwie w złotej kołysce, wchodzą w dorosłość jak te wymuskane cherubinki na obrazach Rafaela Santiego. Skutek? Zawód i frustracja. Postawa roszczeniowa i piana na ustach. Nie potrafią współpracować, bo do tej pory to oni dzierżyli berło. A jeśli rodzice byli, jak to się po dżentelmeńsku ujmuje, dysfunkcyjni, to ich jedyna pociecha nie miała solidnych podpór. Musiała radzić sobie sama. Mało tego, w dorosłym życiu nie potrafi przyjąć pomocy. Ta forma jest jej obca. I tak źle, i tak niedobrze. Obie okoliczności predysponują jedynaków do samotności. Wiem coś o tym jako jedynaczka.

W świetle badań w rodzinach wielodzietnych spotykamy częściej styl wychowania autokratyczny oraz wyraźny podział funkcji i obowiązków między dziećmi. Starsze przejmują pewne funkcje opiekuńcze rodziców, zajmując się młodszym rodzeństwem. Tymczasem w rodzinach mniejszych styl wychowania bywa często liberalny, a postawy (zwłaszcza matek) nadmiernie ochraniające. I jak dziecko ma wyjść do ludzi, kiedy siedzi w złotej klatce? Rodzinę wielodzietną wypadałoby więc nazwać perłą w świecie, gdzie dominuje model rodziny małodzietnej. Paradoksalnie pole minowe w dziecięcym pokoju i walka o zieloną kredkę daje dzieciom, kiedy dorosną, wolność.

Jasna sprawa, w rodzinach wielodzietnych rodzice poświęcają jednemu dziecku mniej uwagi, bo muszą ją dzielić pomiędzy całe potomstwo. Czy taka sytuacja powinna być jednak źródłem zgryzot? A skąd! Okazuje się, że taki, wydawałoby się, dyskomfort jest dla maluchów jak wiatr w skrzydła. Dzieci z rodzin licznych są zaradniejsze. Potrafią trzeźwo ocenić sytuację. Dlaczego? Bo w codziennych kontaktach z rodzeństwem uczą się zauważać i szanować potrzeby innych; dostrzegać różnice między sobą i je akceptować. Mało tego, w niewymuszony sposób poznają rozbieżności między płciami. Nie tylko fizyczne, ale również te związane z psyche. To lekcje tolerancji i wielkoduszności. To lekcje pokory, pracy nad sobą i wstrzemięźliwości. Dzieci z rodzin licznych uczą się dzielić, wspierać, współpracować, ale też naginać się i rozgrzeszać. Będąc w szerokim spektrum relacji międzyludzkich, mają o wiele bogatsze doświadczenie. Swoista szkoła życia, jaką przechodzą w wielodzietnym domu, procentuje w życiu dorosłym. I wiem, że trzylatkowi na darmo wkładać do głowy, że na pokoju dzielonym z braćmi lepiej wyjdzie w życiu – bo ma prawo dalej złościć się, że dostał na urodziny zbyt pospolity tort, kiedy siostra miesiąc wcześniej miała o jedną wisienkę więcej.

Czy wszystkie wielodzietne rodziny funkcjonują bez zarzutu? Być może w innej galaktyce. Wiele z nich podlega wpływowi negatywnych czynników, wśród których na czołówkę wysuwa się trywialna bieda. Nie da się ukryć, że status rodziców bywa dziedziczony. Pozostałe czynniki są zewnętrzne – wiążą się z systemem gospodarczym i politycznym państwa. Zupełnie jak w modelu 2+1.

Mała uwaga (gwoli usprawiedliwienia): twierdzenie, że wielodzietność jest jedyną receptą na szczęście rodzinne, to grube uproszczenie. Posiadanie większej liczby dzieci nie jest warunkiem ani obligatoryjnym, ani wystarczającym do zbudowania szczęśliwej rodziny. Niemniej sprzyjającym.

NIE(SPRAWIEDLIWOŚĆ)

Pamiętasz „Akademię pana Kleksa” i sławetne frazy piosenki „Dziecko należy ustawić w szeregu, niechaj kolejno odlicza. Numer dla dziecka stanu szkolnego, ważniejszy od jego oblicza”? Miało być sztywno, równo i posłusznie, a do tego bez wahania. Tymczasem każdy chłopiec ze zgrai Kleksa był inny. Inny temperament, inne potrzeby.

Dzieci w rodzinie powinny być traktowane sprawiedliwie, ale w przypadku rodziny sprawiedliwie nie znaczy tak samo. To znaczy z równym zainteresowaniem i równą miłością, ale jednostkowo. Powinno się je kochać wszystkie razem, ale i każde z osobna. Indywidualne traktowanie polega na spędzeniu czasu sam na sam z rodzicem bez obecności członków gangu. Czy się da? Da. Tylko trzeba sposobem. Matematycznie rzecz ujmując, doba powinna rozwlec się na dwie, aby pomieścić choćby półgodzinne konwersacje z tuzinem dzieci. Tymczasem nie trzeba codziennie aranżować fiesty z fajerwerkami, żeby pozostałym potomkom oczy wyszły z orbit, ale warto stworzyć dziecku przestrzeń do obecności tylko z mamą lub tatą. Jeśli mama gotuje, robi zakupy, rozwiązuje krzyżówkę, ogląda album ze zdjęciami, przywołuje do siebie jedno dziecko. Jeśli tata myje samochód, kosi trawę, skręca szafę, zwraca się z prośbą o pomoc do drugiego. Przydział ról przypadkowy. Włączenie dziecka (tylko jednego!) do swoich obowiązków czy przyjemności nie stanowi problemu logistycznego. Nie jest prawdą, że wszystkim dzieciom w tym samym czasie trzeba maniakalnie dostarczać tego samego.

Warto wiedzieć, że maluch nietraktowany indywidualnie może przyjąć strategię sprawiania problemów: agresja wobec rodzeństwa i samych siebie, słabe wyniki w nauce, trudności z jedzeniem lub zasypianiem, napady lękowe, a nawet objawy somatyczne (moczenie nocne, bóle brzucha lub głowy, wymioty). Jeśli symptomy nie mają realnego podłoża medycznego, a zainteresowanie rodziców nasila objawy wyimaginowanej choroby, to coś jest na rzeczy. Gorzej, jeśli podobne chwyty zastosuje pozostałe rodzeństwo. Szpital w domu! Lepiej więc dmuchać na zimne.

WOJNA

Kojarzysz „Fałszywą dwunastkę”, amerykańską komedię familijną z 2003 roku? To historia oparta na autobiograficznej książce jednego z pionierów nauk o zarządzaniu – Franka Bunkera Gilbretha. Szacuje się, że przeciętna kobieta w Stanach Zjednoczonych urodzi średnio 1,8 dziecka. Jednak Bakerom, bohaterom „Fałszywej dwunastki”, do przeciętności daleko. Mama Mary otrzymuje propozycję opublikowania swoich wspomnień, wskutek czego jej mąż Tom przejmuje opiekę nad dwanaściorgiem ich niesfornych dzieci. Łatwo nie będzie. A znasz film „Twoje, moje i nasze” z 2005 roku? On ma ośmioro dzieci, ona – dziesięcioro. Spotykają się po latach jako wdowcy i stają na ślubnym kobiercu, wywracając własnym dzieciom świat do góry nogami. Osiemnaście pełnych najdzikszych pomysłów głów pracuje na najwyższych obrotach, a widownia ma ubaw po pachy. Jan Rybkowski, polski reżyser i scenarzysta, w jednym z wywiadów powiedział kiedyś, że kino to chyba najradykalniejsza forma wędrówki w pewną rzeczywistość, tworzenie fikcyjnej rzeczywistości, ale ta fikcja nie jest jej przeciwieństwem, ona ją wyostrza.

Mówi się, że rodzeństwo w dzieciństwie zabiera nam zabawki, a kiedy dorośniemy – spadek. To sytuacja powszechna w wielu rodzinach, ale w rodzinach wielodzietnych nabiera zupełnie innego wymiaru. Konflikty i gradobicia między rodzeństwem rzeczywiście się zdarzają, ale nie wynikają z naturalnych właściwości relacji. Są najczęściej wynikiem błędów wychowawczych rodziców, którzy faworyzują jedno z dzieci lub stymulują rywalizację. To, co dzieje się między rodzeństwem, zależy w ogromnej mierze od tego, jak dużo i jak wartościowej uwagi otrzymało każde dziecko. Wojciech Eichelberger, polski psycholog i terapeuta, powiedział w jednym z wywiadów, że nie wystarczy zerwać kontakt ze zwaśnionym bratem lub siostrą, by żyć normalnie. Bo brat czy siostra to – niezależnie od tego, czy utrzymujemy ze sobą kontakt, czy nie – część nas. W sytuacji odrzucenia staje się wiecznie goniącym nas cieniem.

Fernando Ribeiro e Castro, Portugalczyk, założyciel i były prezes ELFAC (Europejskiej Konfederacji Dużych Rodzin), zwykł mawiać: „Jeśli chcesz zobaczyć szczęśliwe dziecko, daj mu rodzeństwo. Jeśli chcesz zobaczyć bardzo szczęśliwe dziecko, daj mu wiele rodzeństwa”.

 

Sylwia Znyk

 

 

Gazetka 221 – maj 2023