Ciocia Maryla po śmierci wujka Janka wcale nie wpadła w rozpacz, jak prorokowała rodzina. Przeciwnie – napisała zgrabny nekrolog do lokalnej gazety, z werwą obdzwaniała krewnych oraz znajomych i starannie wybierała menu na konsolację w przycmentarnej restauracji. W ostatniej chwili zmieniła zdanie. Schab ze śliwką zastąpiła miruną w sosie porowym. Tuż przed pożegnaniem zdążyła jeszcze odwiedzić sklep z artykułami sportowymi. Wybrała piłkę do gry w nogę i ciepłe skarpety. Da Jankowi na ostatnią drogę. Bo wujek miał dwie pasje – futbol i piesze wędrówki po górach.
A PO NOCY PRZYCHODZI DZIEŃ
Na pogrzeb Janka zjechała cała rodzina. Nawet kuzyni z Jeleniej Góry, bo wujostwo ze Śląska. I wsio! – skwitowali po swojemu, kiedy Maryla wrzucała zmarzniętą różę do dołu z trumną. Do miruny wypili kwaretkę i powspominali powinowatego, jak za dzieciaka kradł jabłka od Bercika.
Po tygodniu od pogrzebu zastałam ciotkę pogrążoną w zadumie. A może w rozpaczy? Miałam mgliste przekonanie, że ma na sobie tę samą sukienkę z czarnej krepy, co w dniu chowania zmarłego. Nie była skora do rozmowy. Od wspominek też była daleka. Objęłam wzrokiem przedwojenne mieszkanie w kamienicy – wysłużone klepki podłogowe, stół fornirowany, tapicerowana rogówka, dwa fotele (ten z zagłówkiem należał do wuja). Na czechosłowackiej komodzie zdjęcia. Dwa. Wujostwo na pielgrzymce do Częstochowy. Ciotka, pewnie trzydzieści wiosen młodsza, wcina pajdę chleba, opierając się o stóg siana. Wujek ułożył się u jej stóp i łapie promienie słońca. Jest też zdjęcie Janka z Bieszczad. To musiał być Polańczyk. Kiedy wuj nie domagał, kuzyn zabrał go na zachodni brzeg Jeziora Solińskiego. Wody wodorowęglanowo-chlorkowo-sodowo-bromkowe i jodkowe służą w przypadkach chorób układu oddechowego. Jestem przekonana, że te żyzne buczyny i Polańczanka podarowały mu kilka tygodni życia. Z sufitu zwisał ośmionogi, mizerny jegomość. Nasosznik trzęś, pająk pospolity, zbudował luźną pajęczynę pomiędzy szklanym koszem żyrandola a zaostrzonymi liśćmi niekropienia w ceramicznej donicy. Na kuchennym blacie nad zwiotczałą kiścią winogron zebrał się tabun owocówek. Owady przyciągnął słodki zapach zgnilizny. Może pomyliły adres? U wujostwa porządek musiał być i szlus.
Dopiero kiedy z drzwiczek szwajcarskiego zegara wyskoczyła drewniana podobizna kukułki, a dźwięk piszczałek imitujących ptaka przeszył mnie na wskroś, zdałam sobie sprawę z upływającego czasu. Pomilczałyśmy dobrą godzinę. „Jak żyć?” – wycedziła Maryla z wyrzutem, kiedy zamykałam za sobą drzwi.
Kondolencje i spontaniczne wyrazy wsparcia od przyjaciół i rodziny kończą się często na etapie pogrzebu. A to moment, gdy prawdziwa żałoba dopiero się zaczyna. Żałoba jest procesem. Przebiega jak sinusoida. Czytałam o fałszywym przekonaniu, że człowiek po stracie potrzebuje spokoju. Ponoć wszelkie próby kontaktu z zewnątrz zostaną przez niego odebrane jako narzucanie się. To mit. Owszem, na początku żałobnik jest w stanie podobnym do depresji. Nie dzwoni, nie odbiera telefonu. Dlaczego? Bo jest mu trudno zmobilizować się i zainicjować relację. Jasne, kontakt z kimś, kto przeżywa ogromny ból, może być trudny, ale żałoba to nie choroba – nie zaraża. Najlepszą formą pomocy jest bycie przy takiej osobie i przyjęcie jej emocji.
Poza wewnętrznym bólem związanym ze stratą jest jeszcze świat zewnętrzny – obowiązki związane z pracą, domem, rodziną. Po śmierci bliskiego w życie wkrada się kompletny chaos. Dezorganizacja, w której trudno się odnaleźć. Jak wesprzeć osobę osamotnioną? Wychodząc z konkretnymi propozycjami, ale bez nacisku: zakupy, pomoc w sprzątnięciu mieszkania, wyprowadzanie psa na spacer, opłacenie bieżących rachunków. Nie obawiajmy się także proponowania wspólnych aktywności, które niosą ze sobą przyjemność. Być może bliski nie będzie gotów na wyjście do kina czy na obiad u przyjaciół, ale z pewnością poczuje się wdzięczny, że nie traktujemy go jak trędowatego i nadal uwzględniamy w swoich planach.
JEDNOSTKA STRESU
W 1967 r. dwaj psychiatrzy – Thomas Holmes i Richard Rahe – postanowili przeprowadzić badania na temat stresu i jego powiązania ze stanem zdrowia człowieka. Poprosili ponad pięć tysięcy osób o wypełnienie specjalnie opracowanego kwestionariusza. Wypisane były w nim 43 zdarzenia losowe, m.in. ślub, rozwód, zmiana miejsca zamieszkania, ciężka choroba, separacja i śmierć bliskiej osoby. Każdemu zdarzeniu badacze przypisali punkty. Zadaniem badanych było zaznaczanie stresorów, które były ich udziałem w przeciągu ostatniego roku. Na końcu zsumowali punkty przypisane do poszczególnych stresogennych czynników. Skala do dziś pozwala nam dowiedzieć się, z jakim ciężarem musimy się w danym momencie mierzyć i jak to może wpłynąć na nasze zdrowie. W ten statystyczny sposób udowodniono, że stres silnie wiąże się z osłabieniem odporności. Dzięki tej świadomości możemy szybciej zareagować w niekorzystnej dla nas sytuacji i prosić o pomoc specjalistę, który pomoże nam rozładować narastające napięcie i nauczy uwalniać nagromadzone emocje. Bo to nie sama emocja wywołuje chorobę, ale nieumiejętność poradzenia sobie z nią, ukrywanie jej lub duszenie w sobie.
Holmes i Rahe na szczycie swojej listy najbardziej stresujących wydarzeń życiowych umieścili śmierć współmałżonka. To jedna z najbardziej boleśnie doświadczanych strat w życiu człowieka. Zupełnie naturalne, że Maryla tak odczuła odejście męża.
JAK ŻYĆ?
Prawie co czwarty Polak po 60. roku życia to wdowa lub wdowiec. Jest taka niewygodna prawda o żałobie. Aby wreszcie ustąpiła i zrobiła przestrzeń na nowe doświadczenia w życiu, musi najpierw zostać przez nas przeżyta. Nie ma ucieczki.
Po dwóch tygodniach odwiedziłam ciotkę ponownie. Miała na sobie czarny wełniany golf. Na nogach znoszone skórzane laczki. Na oko rozmiar 45. Szurała nimi po wyglancowanej na błysk posadzce. Przysięgam, że gdyby nie siwy kok, pomyliłabym ją z Jankiem. Po sfermentowanych owocach nie było śladu. Nasosznik wymeldował się. Maryla przyznała, że sąsiadka, też owdowiała, pomogła jej uporać się z rozgardiaszem.
Polskie wdowy. Jest ich ponad 3,5 mln. Siedem razy więcej niż wdowców. To wielka grupa społeczna. Częściej niż na biedę skazane są na samotność. Bo wdowy i wdowcy budzą strach. Są obrazem smutku i śmierci. Ciotka uważa, że ludzie boją się samotnych kobiet, spragnionych bliskości i ciepła. Dużo czasu musiało upłynąć, aby jej przyjaciółki zrozumiały, że nie odbierze im mężów. Swoją drogą, drugiego takiego jak Janek to ze świecą szukać. Tylko czasami tonie w myślach, nasłuchuje kroków, namierza dźwięki.
Często przyjmuje się, że proces żałoby obejmuje trzy stadia. Pierwszy to etap wstrząsu, szoku, niedowierzania. Osoby owdowiałe nie przyjmują informacji o realności śmierci bliskiego człowieka. O tym, że skończył się związek. Miotają się pomiędzy emocjami: smutku, żalu, złości, poczucia pustki, samotności, a nawet gniewu. Obserwuje się nasiloną płaczliwość, zaburzenia koncentracji uwagi, zmniejszenie zainteresowania codziennością i omamy słuchowe lub wzrokowe dotyczące zmarłego.
Drugi stan to „kurczenie się w sobie”, z narastającym bolesnym poczuciem utraty, z towarzyszącym poczuciem niesprawiedliwości i wyrzutami sumienia. To faza chaosu. Żałobnicy miotają się pomiędzy potrzebą kontaktu, wyrażania swojego żalu oraz chęci wycofania się i przebywania w samotności. Momentami odczuwają przypływy energii i mobilizacji do działania, by krótko potem nie mieć sił do podejmowania codziennych aktywności. Odejście osoby bliskiej jest ponownie przeżywane. Do tego dochodzi analizowanie wydarzeń, lecz w szerszym, egzystencjalnym kontekście. Następuje często zwrot ku religii.
Trzeci etap to adaptacja. Osoba owdowiała dostosowuje się do nowej sytuacji. Akceptuje uczucia związane z utratą, które z czasem słabną. Zachowuje wspomnienia o zmarłym współmałżonku – to one stanowią ciągłość pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Czuje się jednocześnie dużo silniejsza, ma więcej wiary w siebie i swoje możliwości. Nauczyła się żyć w pojedynkę, ale także buduje nowe przyjaźnie. Rozszerza również swoją aktywność i różne formy zaangażowania.
Wdowy mogą odczuć syndrom pustego gniazda. Brakuje im osoby, z którą dzieliły życie. Często czują się bezużyteczne, zwłaszcza jeśli opiekowały się chorym. Zdarza się jednakże, że kobieta paradoksalnie zyskuje coś po stracie. Może dorosnąć. Często to partner załatwiał za nią wszystkie życiowe sprawy. Po stracie bierze ster we własne ręce.
ZAMIAST EPILOGU
Od śmierci Janka minęły trzy lata. Maryla dopiero niedawno znalazła dla siebie nową rolę – babci niańki. Dziś trudno zastać ją w domu. Szkoda, bo robi najlepszy kołocz w rodzinie. Czy jest jej nadal smutno? Nie muszę pytać. Bez względu na to, ile czasu minęło od śmierci bliskiej osoby, wzmożona melancholia pojawia się w okolicy rocznicy śmierci, świąt czy Święta Zmarłych. Żałoba to podróż, która trwa tyle czasu, ile potrzebujemy, by pogodzić wszystkie kwestie związane ze śmiercią bliskiej osoby. Bądźmy wobec niej cierpliwi.
Sylwia Znyk
Gazetka 226 – listopad 2023