Rozmowa z Mają van Straaten, autorką powieści„Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu”

Maja van Straaten – łodzianka. Miłośniczka art déco, sztuki dwudziestolecia międzywojennego i starych pociągów. Mieszka w Brukseli.

Instagram:maja_van_straaten

Facebook: facebook.com/majavanstraaten

Książka do nabycia na polskaksiegarniainternetowa.eu oraz w księgarniach w Polsce.

Przede wszystkim gratulujemy udanego debiutu!Książkę świetnie się czyta i aż trudno uwierzyć, że to twoja pierwsza powieść.

Maja van Straaten:Bardzo dziękuję.

Wybrałaś ciekawy gatunek. Nie jest to typowy kryminał z szybkimi zwrotami akcji, ale nie jest to też typowa literatura obyczajowa.

To lekki kryminał retro z rozbudowanymi wątkami obyczajowymi. Nie epatuje przemocą, nie ma w nim brutalnych scen. Tego typu książki określa się jako „cozycrime”. U nas od jakiegoś czasu funkcjonuje określenie „kryminały kocykowe”. Książki Agathy Christie to świetne przykłady tego typu literatury. Jest zbrodnia, ale nie ma krwawych opisów, a akcja często toczy się w sielskich okolicznościach. Tło jest równie ważne, jakintryga kryminalna.

Tytułowa bohaterka, Frania Tańska, przypadkiem zostaje wplątana w zagadkowe zniknięcie obrazu. W tle mamy panoramę międzywojennej Warszawy. Co było bezpośrednią inspiracją do napisania powieści?

Książkę zaczęłam pisać w trakcie lockdownu. To był mój sposób na poradzenie sobie z trudną rzeczywistością. Dzięki pisaniu codziennie na chwilę przenosiłam się do innego świata, bo w tym realnym mogłam co najwyżej pozwolić sobie na wyjście z psem do parku. Frania była więc moim antidotum na tamtą trudną sytuację. I to chciałabym przede wszystkim ofiarować swoim czytelnikom – chwilę relaksu w bezpiecznym, eleganckim świecie Frani Tańskiej. Choć moja bohaterka też zmaga się z trudnościami i czasami robi się wokół niej niebezpiecznie, nie chciałam, by książka wzbudzała niepokój, tylko wywoływała uśmiech. I mam szczerą nadzieję, że tak właśnie jest, że to książka, po którą sięga się na poprawę humoru.

Zdecydowanie ci się to udało, bo powieść wprawia w dobry nastrój, a świat Frani i jej niebanalnych przyjaciół bardzo wciąga. Dzięki atmosferze, którą stworzyłaś, łatwo przenosimy się sto lat wstecz. Dlaczego jednak wybrałaś akurat tę epokę?

Dwudziestolecie to bardzo złożony czas w naszej historii. To był nowy początek, okres dużego entuzjazmu, poważnych przemian społeczno-ekonomicznych, czas budowania struktur państwa. Fascynujące czasy!

Natomiast to, co mnie niezmiennie urzeka w dwudziestoleciu, to sztuka i architektura. Wiele obrazów, rzeźb czy budynków, które wówczas powstawały, to bardzo nowoczesne projekty. Opierają się próbie czasu. Nieraz trudno uwierzyć, że powstały sto lat temu.

W książce widać wyraźnie twoją fascynację sztuką tamtego okresu, ale zadbałaś też o przedstawienie mniej znanych realiów i faktów.

Lektura przedwojennych gazet to chyba moje ulubione zajęcie. Są one prawdziwą kopalnią wiedzy na temat codzienności ówczesnych ludzi i tego, czym żyła wtedy Warszawa. W tamtym okresie na przykład wiele osób dorabiało, serwując u siebie obiady domowe. Natrafiłam na dużo takich ogłoszeń w prasie i to mnie zainspirowało do stworzenia jednej z drugoplanowych bohaterek. Były też kursy gotowania dla służby domowej, parostatki kursujące po Wiśle czy pociągi zimowe dla narciarzy, które codziennie zatrzymywały się w innym kurorcie. Albo sklepy kolonialne, również opisane w mojej książce, miewały w ofercie produkty, które i dziś nie są tak powszechne. Czy to nie jest ciekawe? Tego wszystkiego już nie ma, ale można na takie okruchy tamtej codzienności natrafić w prasie, książkach, wspomnieniach przedwojennych mieszkańców różnych miast. I to jest dla mnie w tej epoce szalenie interesujące. Chciałam choć niektórymi z tych odkryć podzielić się z czytelnikami na kartach książki.

Natomiast muszę zaznaczyć, że obraz dwudziestolecia pokazany w książce „Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu” jest dość wybiórczy. To celowy zabieg z mojej strony. Moi bohaterowie prowadzą życie bardzo uprzywilejowane. Nie możemy jednak zapominać, że dla wielu to był trudny czas. Istniało duże bezrobocie, wysoka inflacja, bieda, wiele osób było niepiśmiennych, a miasta takie jak Warszawa borykały się z przestępczością i brakiem mieszkań dla rosnącej w sporym tempie liczby mieszkańców. Nie było łatwo.

Na pewno konieczna była solidna praca przygotowawcza, aby dobrze oddać klimat tamtego okresu, a jednocześnie przybliżyć czytelnikom mnóstwo smaczków i ciekawostek z epoki?

Tak. Przyznam, że zbieranie materiałów pochłania mnie czasem bardziej niż samo pisanie. Bardzo lubię ten etap prac nad książką. Dużo czytałam o sztuce, ekonomii, modzie, savoir-vivre i muzyce tego okresu. Zaglądałam też do archiwów, prasy i innych materiałów, które w znakomitej większości są na szczęście dostępne online. Dzięki temu o przedwojennej Warszawie mogłam pisać, mieszkając w Brukseli.

Sięgam też co jakiś czas po powieści Dołęgi-Mostowicza, Nałkowskiej i innych pisarzy dwudziestolecia. Odkryłam na przykład rewelacyjnego, dziś już trochę zapomnianego pisarza kryminałów, który tworzył w tamtym okresie – Aleksandra Błażejowskiego. Nasz język trochę się jednak zmienił przez sto lat, więc dzięki tym lekturom mam kontakt z tamtym sposobem prowadzenia narracji, odkrywam oryginalne wyrażenia czy słowa, których już nie stosujemy w mowie potocznej. I zdarza mi się je przenosić do swoich książek.

A co było najtrudniejsze podczas pracy nad powieścią?

Chyba napisanie kilku dialogów gwarą warszawską. Dużo o niej czytałam, zaglądałam też do książek i felietonów Stefana „Wiecha” Wiecheckiego, który słynął z używania gwary w swojej twórczości. Mimo to jej zastosowanie we własnej książce było dla mnie bardzo trudne.

Czy coś cię zaskoczyło w pisaniu jako procesie twórczym?

Owszem; to, że w pisarskim życiu nie ma samotności. Zawsze mi się wydawało, że pisarz jest sam ze swoimi myślami. Tymczasem w moim przypadku było zupełnie inaczej. Brałam udział w kursach pisarskich, więc już na samym początku poznałam inne piszące osoby, wymienialiśmy uwagi, wspieraliśmy się. Mogłam też zawsze liczyć na wsparcie moich nauczycieli pisania i ich wiedzę. Ale chyba najbardziej zaskakujące były i są dla mnie spotkania z osobami spoza tego pisarskiego świata – ekspertami z różnych dziedzin: sztuki, historii Muzeum Narodowego, prawa autorskiego, nawet perfumiarstwa. Wszyscy oni odnosili się do moich pytań z dużą życzliwością i bardzo cenię sobie te spotkania. Nie odbyłyby się, gdyby nie „Frania Tańska”.

A kontakty z czytelnikami?

Dostaję dużo wiadomości od czytelników. Niektórzy dzielą się nawet bardzo wnikliwymi uwagami. Wielu z nich docenia, że w książce nie ma przemocy i że wątki obyczajowe są dość rozbudowane. To bardzo motywuje mnie do dalszej pracy.

Czy w takim razie planujesz dalsze przygody Frani?

Tak. Druga część jest już napisana. Czekam na decyzję wydawcy i pracuję nad trzecim tomem.

Może więc Frania zawita do Brukseli?

Kto wie? Myślałam o wysłaniu jej do Scheveningen lub do Ostendy. To były popularne

kierunki wakacyjne wśród ludzi z jej środowiska w tamtym okresie. Może więc po drodze Frania zajrzy do Brukseli? Zobaczymy.

To brzmi ekscytująco, zwłaszcza dla belgijskich czytelników! Dziękuję za rozmowę – i czekamy na kolejne tomy!

rozmawiała Halina Szołtysik

 

 

„Frania Tańska i tajemnica zaginionego obrazu”

Nietuzinkowi bohaterowie, duża doza humoru i nieformalne śledztwo – a wszystko to na tle Warszawy okresu międzywojnia.

 

Rok 1924. Z Muzeum Narodowego w Warszawie w tajemniczych okolicznościach ginie obraz „Kukułka” Józefa Chełmońskiego. W jego poszukiwania angażuje się malarka Franciszka Tańska wraz z przyjaciółmi – Lolą, reporterką rubryki high life poczytnego tygodnika, oraz Sándorem, węgierskim handlarzem winem. Swój udział w tym nieformalnym śledztwie mieć będą także m.in. łatwowierny stróż, tajemniczy hrabia, specjalista od dusz polskich romantyków i medium o wątpliwych kwalifikacjach. Dzięki splotowi mniej lub bardziej przypadkowych wydarzeń Frania odkryje niewygodną prawdę na temat zaginionego dzieła i tym samym sprowadzi na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo.

 

 

Gazetka 228 – luty 2024