Nina Kowalewska-Motlik. Czy jej nazwisko coś nam mówi? Czy wiemy, jak wygląda i czym się zajmuje? Myślę, że niewiele osób zna tę postać. Ale już walentynki, harlequiny czy markę perfum Sense Dubai raczej kojarzymy. A właśnie wszystkie te rzeczy łączy ta sama osoba. Polka o niezwykle ciekawym życiorysie i doświadczeniu zawodowym, co sprawia, że jest niekwestionowaną ekspertką w dziedzinie brandingu i marketingu narodowego. To m.in. twórczyni polskich kampanii reklamowych w zachodnich mediach, na przykład projektu „Polska – kraj wspaniałych jabłek”.

WALENTYNKI
14 lutego jest datą, która dziś każdemu bezapelacyjnie kojarzy się z Dniem Zakochanych. W sklepach można kupić przeróżne gadżety mające umilić ten dzień – kartki z życzeniami, czekoladki, okolicznościowe bukiety. A wszystko z motywem serca, no i oczywiście w kolorze czerwonym. Jednak w Polsce jest to dość młode święto. Po wojnie czy w czasach PRL- u, a nawet jeszcze po transformacji ustrojowej w 1989 r. zupełnie nie było znane. Wzmianki o Dniu Zakochanych pojawiały się w amerykańskich filmach, ale był on traktowany raczej jako ciekawostka typowa dla Stanów Zjednoczonych.

Walentynki do Polski wprowadziła Nina Kowalewska-Motlik. W USA ten zwyczaj wpisany był (i jest nadal) w szkolną tradycję. Uczennice i uczniowie posyłali sobie kartki walentynkowe z wyrazami miłości lub przyjaźni. Nina Kowalewska-Motlik chciała przenieść to święto na polski grunt, bo uważała je za dobry pomysł, a przy okazji pragnęła zareklamować wydawnictwo wydające harlequiny, którego była dyrektorem. Pierwsze w Polsce obchody Dnia św. Walentego zostały starannie obmyślone i przygotowane. Był rok 1992 i oczywiście dzień 14 lutego. W polskiej telewizji powstał specjalny kilkugodzinny blok programów, których celem było pokazanie i popularyzacja Dnia Zakochanych.

POLSKI ODPOWIEDNIK DNIA ZAKOCHANYCH
Wojciech Pijanowski, twórca telewizyjnych teleturniejów, poprowadził specjalne wydanie, w którym występowały znane polskie pary. Miały za zadanie odgadnąć, na ile dobrze siebie znają. Ówczesny premier Jan Krzysztof Bielecki został zaproszony do studia telewizyjnego wspólnie z żoną, by opowiedzieć o swojej pierwszej randce. Wyemitowano też film pt. „Łzy w deszczu” na podstawie romansu z wydawnictwa Harlequin, w którym główną rolę grała Sharon Stone – jedna z najbardziej wtedy popularnych amerykańskich aktorek. Dodatkowo w centrum Warszawy, na elewacji Pałacu Nauki i Kultury, zawisło olbrzymie (12 na 12 metrów) czerwone serce. W stolicy zorganizowano także pierwszy Bal Zakochanych. Był również konkurs na najbardziej „całuśną” osobę w Polsce i na świecie.

Odzew polskiego społeczeństwa na obchody tego dnia był duży, o czym świadczy i to, że nazwę „walentynki” wymyślił… widz. W programie 2 TVP ogłoszono konkurs na polską nazwę Dnia Zakochanych. Wygrał jeden z telewidzów, który zaproponował właśnie walentynki. Nazwa przyjęła się od razu i to tak skutecznie, że po dziś dzień funkcjonuje w polskim słowniku.

Od tego czasu minęło kilkadziesiąt lat i w Polsce, jak i w innych krajach na całym świecie, to święto się całkowicie skomercjalizowało, osiągając globalny rozmach.

HARLEQUINY
Czy ktoś jeszcze pamięta reklamę z Dariuszem Kordkiem i Agnieszką Czekańską z 1992 r. o dziewczynie jadącej autobusem w ponury jesienny dzień? Obok niej stłoczeni pasażerowie – przemoknięci, ponieważ leje deszcz. Jednak dziewczyna zdaje się nie zauważać, co się wokół niej dzieje – jest zatopiona w lekturze. Przenosi się z zimnej i deszczowej rzeczywistości w rejony zalane słońcem. Tam w luksusowej willi jest piękną i elegancką damą, która poznaje księcia z bajki.

Ta reklama w świetny sposób ukazywała świat i bohaterów pojawiających się w książkach zwanych harlequinami. Powieści tego typu były zupełnie nieznane w naszym kraju przed 1989 r. Ale już trzy lata później znali je wszyscy. Nadspodziewanie szybko harlequiny osiągnęły niewiarygodny sukces. A to wszystko m.in. za sprawą Niny Kowalewskiej-Motlik, szefowej wydawnictwa Harlequin w Polsce. W połowie lat 90. harlequiny wręcz zawładnęły wyobraźnią Polaków, choć może stosowniej byłoby powiedzieć – Polek. Bo to kobiety do nich najczęściej sięgały. W szczytowym momencie popularności wydawano aż 23 nowe tytuły w miesiącu.

W sumie ukazało się 500 różnych powieści w łącznym nakładzie 50 milionów egzemplarzy (!). Nawet kanadyjscy właściciele marki nie spodziewali się takiego sukcesu. Ale w czasach po transformacji ustrojowej z 1989 r. roku wszystko, co zachodnie, kolorowe, cieszyło się dużą popularnością. Polacy byli spragnieni nowości. Byli też otwarci. Poza tym w trudnym czasie przemian gospodarczych potrzebowali chwili zapomnienia od bolączek codzienności. Tak jak w reklamie harlequiny pozwalały przenieść się w inny, bajkowy świat.

OGRODY MIŁOŚCI
Tak w przenośni nazywano harlequiny i w reklamie zachęcano, by przenieść się w krainę marzeń. Harlequiny nie rościły sobie prawa do bycia literaturą wysoką. Tu chodziło o coś innego. Przeżycie czegoś, co nie jest dane większości z nas. Poczucie się jak Kopciuszek, który znajduje księcia z bajki i żyje z nim długo i szczęśliwie, a przy tym w luksusie niedanym przeciętnym ludziom. Oczywiście i w tego typu powieściach były pewne komplikacje i nieporozumienia, ale – jak w baśniach – wszystko dobrze się kończyło i zakochana para odnajdywała siebie i miłość. Bo miłość jest w tych książkach na wyciągnięcie ręki. Można jej się oddać i pozwolić jej sobą zawładnąć.

Romantyczne uniesienia i spotkania damsko-męskie nie były jednak tak dosłowne, jak w oryginalnych wersjach. Ze względu na to, że Polska była i jest krajem katolickim, w polskich wydaniach harlequinów opisy historii miłosnych kończyły się na progu sypialni. Trzeba także dodać, że polskie wersje były bardzo starannie tłumaczone, i to przez uznanych tłumaczy. Zdarzało się często, że nasze wersje były – pod względem literackim – o wiele lepsze niż oryginały. I to mimo że większości harlequiny kojarzyły się z tanią rozrywką dla gospodyń domowych – jako książki o cukierkowej miłości, zakochiwaniu się czy romansowaniu.

To prawda – główną osią fabuły jest uczucie, a przy tym mają sentymentalny wydźwięk i reprezentują dość naiwne podejście do rzeczywistości. Ale też nie pretendują do miana czegoś innego. Są łatwe i przyjemne w czytaniu. Wszyscy pragniemy czasem odskoczni od codzienności i relaksu, który nie wymaga intelektualnego wysiłku. Romanse działają na wyobraźnię, bo wiele w nich metafor. Pozwalają wraz z bohaterami przeżyć miłosne uniesienia, niedostępne na co dzień, i pokazują różne życiowe scenariusze miłosnych wyborów. Wnoszą powiew romantyzmu – kolacje przy świecach, wypady za miasto, drogie prezenty. Bohaterowie używają może dość kwiecistego języka, ale komunikują swoje myśli i emocje, przez co pokazują, że o uczuciach można i trzeba rozmawiać, a miłosne deklaracje są wszystkim potrzebne, a wręcz niezbędne.

SENSE DUBAI
To nazwa marki oferującej luksusowe perfumy, których zapachy inspirowane są arabskimi perfumami oraz egzotycznym i nadzwyczaj bogatym Dubajem. Powstała dość przypadkowo, a wszystko zaczęło się mało romantycznie. Nina Kowalewska-Motlik z powodów zawodowych jeździła wtedy do Dubaju – Ministerstwo Spraw Zagranicznych organizowało wyjazdy dla kobiet biznesu w celach handlowych. Właśnie w czasie jednej z misji poznała zapach arabskich perfum i – jak sama przyznaje – oszalała na ich punkcie. Tak zaczęły się pytania znajomych o markę perfum, których używa. To były lata 90. i wielu Polaków miało świeżo w pamięci dwa zapachy – jeden kobiecy o nazwie „Być może”, a drugi męski – „Brutal”. To nimi w czasie PRL-u pachnieli przeciętna Polka i przeciętny Polak. Dopiero zaczynało się eksplorowanie nowych marek. I tak zrodził się pomysł na sklep z perfumami, właśnie pochodzącymi z Bliskiego Wschodu. W 2014 r. Nina Kowalewska-Motlik otworzyła własny butik z perfumami.

POCZUJ DUBAJ
Dostępne były w nim perfumy uznanej arabskiej firmy perfumeryjnej. Następnie zaczęto produkować nowe zapachy w oparciu o wschodnie składniki i nuty zapachowe. I to z uznanym arabskim twórcą perfum – Saed Al Abbas tworzył autorskie zapachy dla dworu saudyjskiego. Powstała cała kolekcja nowych zapachów. Pierwszy otrzymał nazwę „Jedynka”. Po nim były następne – też nazywane według numeracji. Do tej pory powstało 40 różnych zapachów. Perfumy z butiku Sense Dubai są znacznie droższe niż te ze zwykłych drogerii, ponieważ produkuje się je w oparciu o naturalne składniki oraz w dawny, manufakturowy sposób. Tworzone są z naturalnych i najszlachetniejszych olejów z piżma, ambry, róży, jaśminu, a także z ekstraktów z owoców, przypraw, ziół, drewna; nawet mchu i tytoniu. Najsłynniejszym ich składnikiem jest oud, czyli żywica drzewa agarowego.

Butik mieszczący się przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie to małe centrum bliskowschodnich zapachów, które unoszą się w powietrzu, zapraszając do odwiedzin. Tu zanurzymy się w aurze przywołującej na myśl egzotykę i przepych. To właśnie ta perfumeria przyciąga wielu sławnych i znanych artystów, dziennikarzy, ale też zwykłych ludzi ceniących naturalne i trwałe zapachy o orientalnych nutach. Ostatnio twarzą marki Sense Dubai została Renata Gabryjelska.

Harlequiny, walentynki i markowe perfumy – to trzy odsłony działalności tej samej kobiety. Sukces tych wszystkich przedsięwzięć był możliwy ze względu na jej charakter i nastawienie do pracy. Ale też dlatego, że Polacy w latach 90. mieli dość socjalistycznej szarzyzny, byli zgłodniali szerokiego świata i z chęcią przyjmowali nowinki z Zachodu.

Sylwia Maj

Gazetka 228 – luty 2024