Wikipedia podaje w definicji mediów publicznych, że nadawca publiczny to „środek masowego przekazu ustawowo zobowiązany do szerzenia tzw. społecznej misji programowej, bowiem generowanie zysków nie jest jego podstawowym zadaniem. Dlatego też ramówki nadawców państwowych zawierają m.in. programy kulturalne, magazyny przeznaczone dla mniejszości narodowych i etnicznych oraz magazyny religijne”. A Lucyna Szot w tekście „Między wolnością a upolitycznieniem mediów publicznych” dodaje: „Media publiczne odgrywają zasadniczą rolę w zakresie reprezentacji interesów społecznych m.in. poprzez różnorodność, niezależność oraz rzetelność i kompletność informacji. Publiczna radiofonia i telewizja realizuje misję publiczną i kształtuje społeczeństwo obywatelskie. Obowiązek realizacji misji społecznej wynika z treści ustawy o radiofonii i telewizji”.
Przez ostatnie osiem lat z mediami publicznymi w naszym kraju nie działo się dobrze. Nie mówię tego jako przeciwniczka czy zwolenniczka jednej albo drugiej partii politycznej, ale jako osoba zainteresowana mediami. Polskie radio i telewizja w czasie rządów PiS zmieniły się w teatr absurdu, który obecni rządzący muszą dla dobra nas wszystkich uporządkować.
WOLNOĆ, TOMKU, W SWOIM DOMKU
W każdym kraju, gdzie istnieje instytucja mediów publicznych i większość udziałów ma skarb państwa, a zatem to większość parlamentarna lub konkretny minister powołuje ich radę nadzorczą i prezesa, istnieje niebezpieczeństwo konfliktu między wolnością słowa, niezależnością dziennikarzy a interesem partyjnym. W czasie ośmiu lat rządów Prawa i Sprawiedliwości nadawcy publiczni nie tylko ograniczyli dostęp politykom innych partii politycznych do czasu antenowego, ale także skutecznie uniemożliwiali tym, którzy się zdołali pojawić w programach informacyjnych, jakąkolwiek interakcję z widzem i innymi gośćmi.
Z danych podanych przez Biuletyn Informacji Publicznej TVP S.A wynika, że w szczytowych momentach politycy PiS dostawali blisko 80 proc. czasu przeznaczonego dla partii politycznych. Na pytania o brak równowagi odpowiadali zgodnym chórem, że przecież każdy rząd przeprowadzał zmiany w zarządzie TVP i starał się promować własne założenia. Jacek Kurski, Samuel Pereira oraz Rada Mediów Narodowych traktowali media publiczne jak przedłużenie ramienia partii rządzącej.
Każdy dziennikarz, który w jakikolwiek sposób starał się kwestionować decyzje większości rządzącej lub zadawał politykom i gościom związanym z PiS niewygodne pytania, musiał liczyć się z konsekwencjami. Karolina Lewicka, która przez lata prowadziła w telewizji wywiady z politykami, najpierw została zawieszona, a następnie zwolniona z pracy po tym, jak w 2015 r. w trakcie rozmowy z ówczesnym ministrem kultury Piotrem Glińskim dociekała, na jakiej podstawie domagał się on zdjęcia z desek teatru we Wrocławiu przedstawienia „Śmierć i dziewczyna”.
Goście np. Miłosza Kłeczka i Michała Rachonia musieli liczyć się z atakami, także personalnymi, kiedy usiłowali wchodzić w dyskusję z zaproszonymi ekspertami lub politykami i sympatykami PiS-u. Im bardziej dziennikarze przekraczali granice nie tylko dobrego wychowania, ale przede wszystkim etyki dziennikarskiej, tym wyżej pięli się w hierarchii i na liście płac. Telewizja dostawała od rządu miliony złotych na propagandę, podczas gdy wydatki na specjalistyczne szpitale dziecięce, psychiatrię i m.in. telefon zaufania ograniczano. Politycy zrobili sobie z telewizji prywatny folwark, a z ludzi, którzy nazywali siebie „niezależnymi dziennikarzami”, prywatnych zakapiorów, gotowych zniszczyć życie politycznych przeciwników i ich rodzin. Nie muszę chyba nikomu przypominać o samobójstwie Mikołaja Filiksa (syna posłanki PO), którego tragedię wywleczono w mediach rządowych i zrobiono z niej cyrk.
Medioznawca dr Krzysztof Grzegorzewski mówi jasno, że TVP zawsze była w mniejszym lub większym stopniu zależna od polityki, ale dopiero PiS postanowił całkowicie ją sobie podporządkować. Politycy pompowali w kasy jej szefów i najbardziej lojalnych dziennikarzy miliony, otrzymując w zamian kanały do głoszenia własnego programu, do obrażania przeciwników i manipulowania faktami.
ODBIORCA = WYBORCA
Nie od dziś wiadomo, że istnieje w naszym państwie wyraźny podział na wschód i zachód –tradycjonalistów i liberałów. Wieś, małe miasta i np. emeryci skupiają się częściej wokół PiS i PSL, aglomeracje, młodzież i liberalna część obywateli znacznie częściej sympatyzuje z Lewicą, partią Szymona Hołowni i oczywiście PO. PiS swoją decyzją o całkowitym przejęciu postanowił przypieczętować i pogłębić ten podział oraz zapewnić sobie wierność wyborców, którzy bardzo często niejako z przyzwyczajenia oglądają tylko TVP.
Nie zawsze dzieje się tak dlatego, że mieszkańcy małych miejscowości i rolnicy są zaślepieni propagandą albo uważają TVN za tubę szatana. Często chodzi o to, że w ciągu dnia na stacjach TVP i TVP Info puszczane były programy, które budziły ich zainteresowanie. Programy rolnicze, reportaże o historii, sztuce, literaturze, magazyny dla seniorów, wiadomości czy jakiś serial. Nie każdy ma ochotę i obowiązek godzinami oglądać powtórki Magdy Gessler, „Mam Talent” i „Top Model”.
TVP tradycyjnie, poprzez swoją misję zapisaną w ustawach, konstytucji i umowach programowych, musiała zapewnić każdemu coś miłego. Dlatego było i „Stare Kino”, i „Pegaz”, i pasmo przyrodnicze, i „Domowe Przedszkole”, i „AgroBiznes”, i programy religijne oraz inne, które te zadania spełniały przez bardzo długi czas. Zmiany w zarządzie i nowy pomysł PiS na telewizję podważyły pluralizm polityczny, wolność słowa oraz może przede wszystkim właśnie misję zapewnienia każdemu widzowi odpowiedniej porcji oczekiwanych doznań. TVP pod rządami Kurskiego i Pereiry stała się głosicielem takiej prawdy o świecie, jaką wyrobił sobie Jarosław Kaczyński. MY, osamotnieni katolicy i patrioci, usiłujemy bronić Polski przed NIMI, zgniłym Zachodem, miłośnikami UE i przeciwnikami teorii o zamachu smoleńskim.
Rząd zdawał sobie sprawę z tego, że TVP ma nadal bardzo duży zasięg i można ją wykorzystać do budowania alternatywnej rzeczywistości, którą następnie karmieni będą ci, którzy z różnych powodów nie poszukują innych źródeł informacji. Pamiętamy doskonale popisy „paskowych” z ich ciągłą nagonką na „totalną opozycję”, mówienie i pokazywanie półprawd, przemilczanie niewygodnych dla władzy informacji. Niektórzy odbiorcy, i na tych właśnie żerowała TVP, nie są w stanie wychwycić kłamstw i manipulacji, a kiedy np. na mszy, zebraniu rady parafialnej czy zebraniu mieszkańców słyszą dokładnie te same kłamstwa, to siłą rzeczy w nie uwierzą. Nie dlatego, że są głupi, ale dlatego, że większość z nich nie jest świadoma, że można w tak perfidny sposób oszukiwać.
Odbiorcy TVP to ludzie o bardzo wyrobionym kodzie moralnym, w którym nie mieści się pojęcie oszustwa na taką skalę i którzy nadal ufają w to, że polityk, ksiądz, lekarz, policjant i „pan z telewizji” są po to, by narodowi służyć, a nie po to, by go ogłupiać i dzielić. Trzeba przyznać, że dziennikarze TVP stawali na głowie, by uwiarygodnić swoje nadużycia – wyrwane z kontekstu wypowiedzi, także zachodnich polityków, miały nieustannie trzymać oglądających w strachu. W strachu przed powrotem do biedy, której tylu z nas w latach kryzysu doświadczyło, przed wojną, izolacją i „obcymi” czyhającymi u naszych granic. Wyborcy PiS i odbiorcy TVP to ludzie, którzy często czują się odsunięci i wyśmiewani przez inne stacje telewizyjne i partie polityczne.
Język debaty publicznej w naszym kraju to osobna stajnia Augiasza, którą należałoby uporządkować, ale warto powiedzieć krótko, że wyzywanie ludzi o innych poglądach i wartościach od moherowych beretów, dziadersów, zaściankowców i średniowiecza nie jest najlepszą bazą do budowania pola do pojednania. Jak mówią Belgowie: każda strona powinna dolać nieco wody do wina i starać się zrozumieć swoje potrzeby, zaakceptować różnice i otworzyć się na kompromis.
CO DALEJ?
Sytuacja w TVP powolutku musi się zacząć normować, bo inaczej będzie tylko gorzej. Nowy zarząd musi jak najszybciej odciąć się od polityków koalicji rządzącej i odbudować filary niezależności i pluralizmu. My – widzowie – musimy dać odnowionej TVP szansę na udowodnienie, że jest w stanie rzeczywiście stanąć na wysokości postawionych jej zadań. Jeśli zestawienie programów będzie interesujące, zbalansowane, dla wszystkich i wartościowe, jestem przekonana, że widownia wróci, a całe zamieszanie ucichnie.
Na obecnym kryzysie medialnym w TVP skorzystała Telewizja Republika, reklamująca się jako „jedynie niezależne medium w Polsce”. Bardzo szybko okazało się, że zdecydowanie nie jest to niezależność polityczna, ponieważ właścicielem Republiki jest Słowo Niezależne spółka z o.o., której to właścicielem jest spółka Srebrna (ta od skandalu z udziałem PiS i Kaczyńskiego). Srebrna ma za zarejestrowanego wspólnika Instytut im. Lecha Kaczyńskiego, w którego radzie nadzorczej zasiada Jarosław Kaczyński. Widzimy zatem, że z niezawisłością mediów różnie bywa. Powiązania polityczne można zakopać głęboko pod kilkoma spółkami, ale nie oznacza to, że ma się czyste ręce i prawo do odgrywania świętszych od papieża.
Jako widz mam szczerą nadzieję, że TVP stanie na nogi, dziennikarze wrócą do uczciwej pracy, a my wszyscy dostaniemy prezent w postaci rzetelnej i interesującej ramówki.
Anna Albingier
Gazetka 228 – luty 2024