Luty jest miesiącem dość nudnym pod względem świętowania. Możemy liczyć jedynie na walentynki – przez niektórych hołubione, przez innych znienawidzone, zwłaszcza jeśli akurat nie są w związku. Jeśli jednak właśnie doświadczamy miłości, chcemy z ukochaną osobą godnie celebrować tę uroczystość. Są i tacy, którzy przeżywają „wielomiłość”. Poliamoria, bo o niej mowa, dla jednych może być pięknym doświadczeniem, dla innych natomiast odrażającym wypaczeniem związku i romantyzmu. Teraz słyszymy o niej coraz częściej.

POMNOŻYĆ UCZUCIA

Zwolennicy poliamorii często mówią, że jest ona wyższym poziomem wtajemniczenia w miłość, w związek, w relacje, w drugiego człowieka. Że jest to uniesienie się ponad przywary człowieka i oczyszczenie umysłu ze szkodliwych emocji. Przeciwnicy zaś w najlepszym przypadku utożsamiają ją z poligamią lub zdradą, częściej jednak z seksoholizmem czy dewiacją. Sam wydźwięk wielomiłości wywołuje skrajne emocje, a co dopiero, jeśli w takim związku funkcjonuje się przez lata.

Z Wikipedii dowiemy się, że poliamoria to „praktyka lub pragnienie posiadania wielu romantycznych związków w tym samym czasie z pełną wiedzą zaangażowanych osób”. Wynika z tego, że fundamentem takiej relacji ma być miłość duchowa, o której wiedzą wszystkie strony „uwikłane” w związek – nawet jeśli nie wszystkie aktywnie uczestniczą w tworzeniu relacji pomiędzy sobą. Definicja nie wskazuje, jaki jest limit osób zaangażowanych, ale ze względu na jakość relacji nie powinno być ich jednak zbyt wiele. Podobno będąc w takim związku, miłości się wcale nie dzieli, ale mnoży dzięki zaangażowaniu w różne relacje, na różnych płaszczyznach, z różnymi osobowościami. W poliamorii oczywista jest dobrowolność – nie można nikogo przymuszać do tej relacji, musi na nią być wyrażona świadoma zgoda. Paradoksalnie – jej cechą też jest wierność. Zdrada cielesna jest tak samo źle postrzegana jak w związku monogamicznym. Pozytywnymi cechami są też na pewno równouprawnienie płci, wzajemny szacunek i zaufanie. Istnieje też strona erotyczna takich związków, choć nie jest ona warunkiem koniecznym ich funkcjonowania.

SEKS NA DESER

Z reguły jednak kontrowersje wokół związków poliamorycznych rodzą się właśnie z powodu seksu. Poliamoryści podkreślają, że jest on tylko uzupełnieniem relacji, że odgrywa rolę drugoplanową, że wcale nie o niego chodzi w poszukiwaniu nowych partnerów. Jednak nie da się zignorować wrażenia, że ma on o wiele większe znaczenie, niż poliamoryści chcą przyznać.

W historii ludzkości znamy różne konfiguracje w związkach miłosnych i erotycznych poza monogamią kobieco-męską – od wielożeństwa opartego na patriarchacie po matriarchat, od starej, poczciwej zdrady po święty celibat białych małżeństw. A także związki otwarte, dopuszczające zdradę w sferze fizycznej.

Poliamoria miałaby być odpowiedzią na komplikowanie relacji między partnerami – jest to alternatywa dla monogamii, w której partnerzy mogą się męczyć z powodu niespełnionych pragnień duchowych i cielesnych. Niektórzy twierdzą, że to doskonałe wytłumaczenie dla spełniania swoich seksualnych zachcianek pod przykrywką fascynującej ideologii wielomiłości. Trudno zrozumieć, że ludzie w takim związku nie czują zazdrości, choć poliamoryści twierdzą, że właśnie tak jest. Że w swoich relacjach romantycznych są ze sobą szczerzy i akceptacja potrzeb seksualnych innych partnerów jest wyrazem dojrzałości emocjonalnej. Niektórym dorosłym z trudem przychodzi zrozumieć tę logikę...

RODZINA W WERSJI „POLI”

...a co dopiero dzieciom? Bo w tych relacjach również pojawiają się dzieci. Czy to z legalnych małżeństw, czy to ze związków z innymi partnerami, czy też niekoniecznie „powiązane” z obojgiem rodziców. Konfiguracje związków poliamorycznych mogą być naprawdę „zakręcone” – żona może mieć kilku kochanków, o których wie mąż. Mąż może mieć dwa domy. Dwie biseksualne kobiety mogą mieszkać z heteroseksualnym mężczyzną. Czworo partnerów może mieszkać razem, na co dzień łączy ich seks. Trudno sobie pośród tego wyobrazić dzieci, tradycyjną rodzinę, tradycyjny model wychowania. Zwolennicy poliamorii często podkreślają, że w dzisiejszych rodzinach rozwody są tak powszechne, że w zasadzie funkcja ojczyma czy macochy stała się już naturalnym stanem rzeczy. Czworo rodziców-opiekunów już dziś nie jest czymś wyjątkowym, dlaczego więc nie zrobić by wyjątku również dla związków poliamorycznych? Przecież chodzi o jakość relacji z dzieckiem, miłość do niego, a nie o liczbę osób niekoniecznie powiązanych węzłem małżeńskim.

Na razie jednak ani prawo, ani opinia społeczna nie są przychylne wychowywaniu dzieci w takich relacjach. Nie znaczy to, że nie ma dzieci funkcjonujących w tym modelu, dlatego może warto bliżej przyjrzeć się temu zjawisku. Być może to tylko moda, która za rok czy dwa nie będzie już pamiętana. Prawdopodobniej jednak ten styl życia przyciągnie więcej zwolenników łamania tabu i poszukiwania własnej tożsamości w relacjach z partnerami. Warto pamiętać, że jego podwaliną jest miłość. I dopóki z jej powodu nie dzieje się krzywda, niech się mnoży wśród zakochanych, a nie dzieli ludzi na wrogów i zwolenników.

 

 

Ewelina Wolna-Olczak

Gazetka 178 – luty 2019