Ze zdjęcia patrzył na mnie piękny młody mężczyzna, który miał w sobie coś z Oscara Wilde’a – aksamitne, długie czarne włosy i to przenikliwe, głębokie, ale smutne spojrzenie. Rzymski nos młodego cesarza, regularne rysy, lekko zaciśnięte wargi. Twarz, w której można natychmiast i bez pamięci się zakochać. Nawet ze zdjęcia biła od niego powaga, pewność siebie i przekonanie o własnej wielkości i geniuszu. Mężczyzną, który tak bardzo mnie zachwycił, był Stanisław Szukalski, jeden z najlepszych rzeźbiarzy XX w. Polak, którego pokochał Glenn Bray i inni wielcy kolekcjonerzy sztuki i o którym Leonardo i George DiCaprio zrobili niezwykle wciągający i piękny w swojej prostocie reportaż, zdaje się być w ojczyźnie nieco zapomniany, a jeśli już się go wspomina, to w kontekstach, w których on sam nigdy by się nie chciał stawiać.

STACH Z WARTY

Szukalski urodził się w 1893 r. w Warcie. Na wsi, w otoczeniu kochających bliskich, Staś bardzo szybko odkrył, że ma w sobie talent, który czyni go wyjątkowym. Jak sam wspominał w rozmowach z amerykańskimi przyjaciółmi: pierwsze rzeźby przygotowywał jako podarki dla dziewczynek i dziewcząt, które od zawsze otaczały go roześmianym wianuszkiem. Zachęcany przez ukochanego ojca, słuchał tylko własnego instynktu, podążał za wyobraźnią i nie dawał się zapakować w ciasne ramy systemu edukacji. Ojciec Szukalskiego miał ponoć powiedzieć nauczycielowi, który skarżył się na wybujałą wyobraźnię Stasia i brak zaangażowania w życie szkoły, że w pełni zgadza się z buntem syna, bo też uważa, że szkoła zabija ducha i niszczy imaginację.

Słowa ojca musiały wryć się głęboko w pamięć młodego artysty, bowiem nigdy nie pozwolił, by ktokolwiek lub cokolwiek go ograniczało. Nie pozwalał, żeby mówiono mu, co ma robić, nie znosił zamknięcia. Był gadatliwy, czarujący i nieustannie zajęty swoją sztuką. Potrafił na przyjęciu wygłaszać wykłady o sztuce, których z zachwytem słuchali młodzi amerykańscy artyści. Wielokrotnie gościł w swoim domu grupy fanów, których sprowadzał Glenn Bray. On mówił, oni słuchali – wszyscy byli zadowoleni.

Szukalski zawsze bardzo dumny był ze swego pochodzenia i narodowości. Nigdy nie ukrywał, że pochodzi z Polski ani że wychowywał się w Warcie. Wierzył, że właśnie dzięki takim korzeniom wie, co to prawdziwa sztuka – wierzył głęboko, że bez nich nie mógłby być prawdziwym artystą. Ojczyzna zawsze pozostawała mu bardzo bliska; nie miało dla niego znaczenia, że już jako około dziesięcioletni chłopak przeniósł się z rodziną do dalekiej Ameryki – Polska zawsze była dla niego niemal święta. Jako nastolatek (miał wtedy 15 lat) przyjechał do Krakowa, by tutaj rozpocząć studia na Akademii Sztuk Pięknych.

SZKOŁA SZTUKI

Egzamin wstępny na akademię składał się z przygotowania rzeźby bazującej na anatomii pozującej modelki. Dla bardzo pewnego siebie, znającego swój talent i szukającego inspiracji chłopaka takie zadanie było jak uderzenie w twarz – on przepłynął ocean, żeby się rozwijać, wzbogacać swoją wyobraźnię i szlifować talent, nie zaś po to, by udowadniać, że jest kopistą rzeczywistości. Stanisław Szukalski nie byłby sobą, gdyby nie wyraził swojego sprzeciwu wobec postawionego przed nim zadania. Kiedy inni biedzili się nad przeniesieniem wdzięków muzy na płótno lub oddaniem ich w glinie, Stach skupił się na kolanie muzy i nawet nie starał się rzeźbić niczego więcej. Profesor Konstanty Laszczka był pod ogromnym wrażeniem talentu i odwagi młodego człowieka i postanowił wziąć go pod swoje skrzydła – mimo sprzeciwu niektórych członków komisji, którzy twierdzili, że Szukalski jest za młody.

Patrząc na życie twórcze Stasia (tak kazał zwracać się do siebie przyjaciołom), niektórzy zadają sobie pytanie: po co mu była szkoła, skoro już jako nastolatek potrafił oszołomić największych znawców i zachwycić innych artystów? Szukalski nigdy nie kopiował, nie stał w miejscu. W jego projektach i ukończonych pracach widać, że był krok przed wszystkimi. Jego wyobraźnia podpowiadała mu rzeczy, które dla wielu wydawały się wołaniem przyszłości. Maciej Miezian napisał o tym: „Gdy artyści odkrywali konstruktywizm, on uprawiał już hiperrealizm i postmodernizm, wyprzedzając trendy w sztuce o 70 lat”.

Artysta niejednokrotnie przyznawał, że sztuki uczył się sam, jeśli w ogóle można się jej nauczyć; zanurzał się w swoich myślach i tam znajdował inspirację. Pochłaniał książki, nie bał się oceniać i krytykować cudzych prac, uczył się, doświadczając. Czerpał z siebie samego i z doświadczeń, które naznaczyły jego życie – jednym z najważniejszych i najbardziej głębokich była śmierć ukochanego ojca. Stach był na dworze, kiedy nagle usłyszał pisk opon i krzyk. Pobiegł na miejsce wypadku, jakby przeczuwając najgorsze. Nie mylił się – na ziemi, otoczony tłumem gapiów, leżał jego martwy ojciec. Szukalski nie pozwolił nikomu dotknąć ciała, sam zaniósł je do prosektorium i sam zrobił ojcu sekcję zwłok. Nikt nie odważył się sprzeciwić życzeniu chłopaka, który nie chciał zostawić ciała ojca, ale jednocześnie tłumaczył, że jest studentem i nie stać go na lekcje anatomii, które są mu niezbędne. Stach wielokrotnie mówił, że to ojciec tego dnia nauczył go wszystkiego, co wie o ciele człowieka, i dał mu wiedzę, którą z takim powodzeniem wykorzystywał w swoich rzeźbach.

POLSKA I ROGATE SERCE

Na studiach młody, przystojny i pewny siebie Stach zaczął skupiać wokół siebie grupy chłopaków, którzy łapczywie go słuchali i niemal czcili. Po pewnym czasie ta luźna paczka znajomych przerodziła się w „Szczep Rogate Serce”, który skupiał młodych artystów pragnących łączyć sztukę nowoczesną z wielką polską tradycją narodową. Działający w Szczepie podążali za Szukalskim w przekonaniu o wyjątkowości narodu polskiego i potrzebie szerzenia jego chwały. Młodzi chcieli sławić pogańskich bogów i wielkich władców średniowiecza, z Bolesławem Chrobrym na czele. Wierzyli, że ze Słowiańszczyzny wywodzą się nie tylko wszystkie znane języki, ale też potężna kultura, która niestety z dnia na dzień karleje. Jego wystąpienia przesyca nacjonalizm, ale nie można mówić, że jest to jakaś jego nienawistna forma; chodzi raczej o zapatrzenie w ojczyznę i bezgraniczną, bezwarunkową do niej miłość. Szukalski kochał Polskę i uważał, że jej sława musi wrócić na piedestał.

Wielokrotnie wypowiadał się negatywnie o planach rządów w XX-leciu międzywojennym, by uczynić z naszego kraju wielokulturowe centrum Europy. Stach uważał, że nie należy z wolnością dla innych przesadzać i najlepiej, gdyby za bardzo nie szastać wpływami. Rogate Serce wielokrotnie posądzano o ksenofobię, rasizm i antysemityzm. Szukalski nie ukrywał swoich poglądów na ekonomię i politykę, nie nawoływał jednak do przemocy i chodziło mu bardziej o zapewnienie bezpieczeństwa interesom i grupom rodzimym.

Stach niemal całe życie spędził w Ameryce i miał wielu przyjaciół, wśród których byli Żydzi, Amerykanie, Włosi, Rosjanie. Jego spojrzenie na sprawy polityczne nigdy nie uczyniło go wrogiem jednej nacji, o co bardzo zabiegał sam Adolf Hitler. Führer proponował mu pieniądze i sławę, byleby tylko zgodził się tworzyć dla Rzeszy. Szukalski, nie zastanawiając się długo, wysłał w odpowiedzi rysunek wodza w stroju baletnicy wraz z notatką, że to jedyny projekt, jakiego Rzesza może się od niego spodziewać.

DICAPRIO, DICAPRIO I SZUKALSKI

Ojciec słynnego aktora był częstym gościem w domu geniusza Szukalskiego – w archiwum Leonardo nadal znajdują się zdjęcia, gdzie siedzi zadowolony na kolanach swojego „polskiego dziadka”. Po latach fascynacja polskim artystą zaowocowała scenariuszem filmu „Walka: Życie i zaginiona twórczość Stanisława Szukalskiego”, który jest obecnie jednym z najchętniej oglądanych na platformie Netflix. George DiCaprio, wieloletni przyjaciel Szukalskiego, opowiada w filmie, jak bardzo uderzyła go pewność siebie i ogromny talent rzeźbiarza. Wspomina o jego nieopanowanej chęci mówienia o sobie i swoich dziełach. Mówi też, jak wielkim szokiem było dla niego odkrycie jego działalności w „Rogatym Sercu” i antysemickich wypowiedzi. Ten otwarty na innych i ciekawy świata gaduła stał się dla swoich amerykańskich przyjaciół w pewnym sensie jak Dr Jekyll i Mr Hyde.

Z pewnością fascynacja niesamowitym życiem i nieposkromioną wyobraźnią Szukalskiego leży u podstaw chęci rodziny DiCaprio, by na nowo uczynić go znanym. Scenariusz Irka Dobrowolskiego i Stephena Coopera pokazuje Szukalskiego artystę, myśliciela, filozofa, męża i syna. Autorzy nie pomijają kontrowersyjnych tez artysty, ale starają się umieścić je w kontekście i pogłębić. Nie mówią płytko i modnie w ostatnich czasach: antysemita (Szukalski nim nie był), opowiadają o jego bezgranicznej chęci wyniesienia Polski na piedestał, pokazują, że nacjonalizm artysty nie był tym samym, co nacjonalizm Niemców w tamtym okresie. „Walka” wspaniale pokazuje też sztukę i dzieła Szukalskiego. Dzięki analizom jego rzeźb i rozbudowanym kontekstom możemy w pełni zrozumieć jego nowatorstwo i talent. Można tylko dziękować Leonardo DiCaprio, że nie zapomniał o swoim „dziadku z Polski” i chciał, by pokochali go też i inni.

Dzisiaj wiele środowisk nacjonalistycznych i prawicowych stawia Szukalskiego w panteonie twórców narodowych, chcąc uczynić z niego wieszcza prawicy. Zdziwiliby się z pewnością, gdyby mogli ze Stachem z Warty porozmawiać – artysta nie stanąłby z nimi w jednym szeregu. Stach był zauroczony Polską, ale nigdy nie był ślepy; marzył o Polsce w Europie, owszem, silnej i wielkiej, ale nie ograniczonej i głupiej. Grupy, którym dziś Szukalski towarzyszy na sztandarach, powinny lepiej odrobić lekcje sztuki i historii, zanim zaczną wpisywać w swój panteon nazwiska ludzi, którzy raczej by ich wyśmiali, niż zdecydowali się wspólnie maszerować.

 

 

Anna Albingier

Gazetka 180 – kwiecień 2019