Mamy rok wyborczy – przed nami wybory do Parlamentu Europejskiego oraz polskiego Sejmu i Senatu. Tymczasem polityczna rozgrzewka przedwyborcza już za nami. Padły pierwsze obietnice, pełne konkretów i pobożnych życzeń. Złapać się można za głowę. Pod przykrywką pięknych prospołecznych reform po raz kolejny władza będzie miała ochotę sięgnąć nam do kieszeni. Tym razem dość głęboko, bo i rzeczone obietnice są dość spektakularne. A to dopiero początek, ponieważ do wyborów jeszcze ładnych kilka miesięcy, podczas których można bez zobowiązań deklarować, rozdawać i przekupywać.

WŚRÓD CHWYTLIWYCH OBIETNIC

Niezależnie od opcji politycznej, partie polityczne obiecują zawsze. Czasem są to obietnice bardziej wiążące, bardziej prospołeczne, bardziej gospodarcze, czasem są realne, a czasem z kosmosu. W tym roku parę ugrupowań posiliło się już o konkrety, a partia wiodąca w rządzie poszła o krok dalej – oprócz obietnic deklaruje też czyny, które wejdą w życie tuż przed wyborami. Wiąże się z tym również wypłata konkretnych świadczeń finansowych skierowanych do określonych grup społecznych. Dzięki tym zapomogom wiele osób może pozbyć się dylematów typu „na kogo głosować”. Etycznie jest to co najmniej wątpliwie, ale kto rządzi – ten rozdaje karty…

Wśród spektakularnych obietnic znalazło się m.in. świadczenie 500+ rozszerzone na każde pierwsze dziecko (do tej pory w tym przypadku brano pod uwagę kryterium dochodowe). Oznacza to dodatkowe ponad 3 mln dzieci objęte programem, co mniej więcej przełoży się na 18 mld zł (wszystkie szacunki kosztów – w skali roku – opracowane przez ekspertów portalu www.money.pl). Świadczenie miałoby wejść w życie jeszcze przed wyborami. Kolejna obietnica – „trzynastka” dla emerytów, czyli dodatkowa wypłata emeryckiej pensji w wysokości minimalnej dla ponad 5,5 mln osób. Koszt: ponad 6 mln zł, chyba że w program wpiszą się renciści – wówczas więcej. Poza tym najmłodsi pracownicy na rynku pracy mają być zwolnieni z podatku – można mówić o ponad milionie takich osób (pracujący w wieku od 19. do 26. roku życia). Koszt zadeklarowany przez premiera – około 3 mld zł.

Wśród obietnic znalazła się też obniżka PIT-u z 18 do 17 proc. Korzyść dla 25 mln Polaków, koszt – 3,5 mln złotych. Kolejna z kosztownych obietnic wstępnych jest dość zaskakująca – chodzi o reaktywację w całej Polsce połączeń autobusowych. Bez dostępu do komunikacji publicznej jest dzisiaj około 14 mln Polaków – wskrzeszenie instytucji PKS kosztowałoby co najmniej 12 mld zł. Chociaż pod znakiem zapytania stoi to, czy Polacy korzystaliby masowo z takiego środka transportu, skoro przez ostatnie lata musieli sobie radzić bez niego. Słowo się jednak rzekło i pewnie trzeba będzie z tego wybrnąć jakoś w najbliższych przedwyborczych potyczkach słownych.

Reasumując – lekką ręką przed wyborami partia rządząca ma w planie wydanie około 40 mld zł. Potrzeby są konkretne, to niewątpliwe, tylko – budżet ich nie uwzględniał. Sami więc sfinansujemy te zapomogi. Przecież rząd sam z siebie nic nam nie daje, rozdziela jedynie nasze pieniądze na różne cele. Tym razem celem jest zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Inne partie również obiecują na akord, ale faktem jest, że partia rządząca ma asa w rękawie – może poprzeć swoje pomysły w sejmie większością głosów. Stąd zwątpienie w moralność całego przedsięwzięcia, z drugiej strony – dlaczego mielibyśmy wymagać od polityków moralności?

O CZYM SIĘ NIE MÓWI

Jak się okazuje, dzisiaj najwięcej w Polsce można ugrać na hipokryzji, nienawiści i podziałach społecznych. Nawet w przedwyborczej dyspucie pojawia się homofobia, prymat religii nad dobrem powszechnym, podział na lepszych i gorszych, prawdziwych i podrabianych Polaków. Nie takim językiem mówi się do swoich wyborców. Używanie takich słów co najwyżej podkreśla, że nadal będziemy dzielić, jednych wynosić ponad innych oraz promować. Ci drudzy nadal będą gorszym sortem.

W większości programów wyborczych mówi się o gratyfikacjach dla pewnych grup społecznych, o reformach w kluczowych ministerstwach (choć śmiech na sali, gdy pomyślimy sobie o kondycji systemu edukacji czy służby zdrowia), ewentualnie o dynamizacji gospodarki i możliwości zarobienia godziwych pieniędzy przez każdego człowieka. Trochę w tej palecie pobożnych życzeń brakuje tematów równie, a być może bardziej palących – np. reform ekologicznych. Ale nimi nie warto się zajmować, bo uderzają mocno po kieszeni. Rządzący myślą o nadchodzących czterech latach, tymczasem reformy mające na celu ochronę środowiska będą się zwracały powoli, i to nie w złotówkach, ale w naszym zdrowiu, w przyszłości naszych dzieci, w przystopowaniu globalnego ocieplenia czy zatrzymaniu ogromu zachorowań na nowotwory.

Niewygodnie mówi się też o roli kobiet w społeczeństwie i zrównaniu ich praw, płac i stanowisk z męskimi. O prawach człowieka też przed wyborami lepiej milczeć – nie podejmuje się niewygodnych tematów przemocy, prześladowań, rasizmu czy dyskryminacji. Zamiast wykorzystać czas przedwyborczy do zwiększenia świadomości społeczeństwa co do funkcjonowania państwa i jego budżetu, łatwiej zdeptać ciekawość wyborców jałmużną i zamknąć się w kilku wyświechtanych hasłach, które mają zagwarantować wygraną. Na taką filozofię nie może być w społeczeństwie zgody, nawet jeśli nam zapłacono za wyborczy głos. Niestety wielu osobom nadal jest „wszystko jedno”, a przekupieni – głosują w imię „świetlanej przyszłości” dzięki otrzymaniu zadatku finansowego.

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

 

Gazetka 181 – maj 2019