Wśród gorących tematów ostatnich miesięcy znalazło się jedzenie mięsa. Pod lupą są też wszystkie spożywcze produkty odzwierzęce, a więc mleko, masło, jaja, jogurty, sery itd. Zainteresowanie tym segmentem żywienia ma dwie podstawowe przyczyny. Jedną z nich jest nasze zdrowie i fatalny wpływ spożycia zbyt dużej ilości produktów pochodzenia zwierzęcego na ludzki organizm. Drugą jest wymiar ekologiczny, ponieważ hodowla zwierząt na masową skalę katastrofalnie wpływa na naszą planetę. Jest jeszcze jeden czynnik, który powoduje, że coraz więcej osób rezygnuje z produktów mięsnych. Czynnik etyczny. Przemysłowa hodowla zwierząt sprawia, że ich życie zostaje zamienione w koszmar i poddane jednemu celowi – konsumpcji.

Według najnowszego raportu Greenpeace spożycie mięsa i nabiału musi zostać ograniczone do połowy XXI w. o minimum 50 proc. Taka redukcja ma się przyczynić do znacznej poprawy warunków naturalnych (klimatycznych, przyrodniczych, ekosystemowych) na Ziemi i korzystnie wpłynąć na ludzkie zdrowie. We wdrożeniu tych rozwiązań powinny aktywnie uczestniczyć organy publiczne, rozpowszechniając podstawową wiedzę na temat wpływu konsumpcji mięsa i nabiału na Ziemię i ludzi. Dzisiaj ta wiedza jest znikoma, choć coraz więcej osób, z bardzo różnych powodów, unika spożywania mięsa na co dzień.

PRZEMYSŁOWE A EKOLOGICZNE HODOWLE ZWIERZĄT

Dzisiaj mięso i pokarmy odzwierzęce nie są pozyskiwane zgodnie z tradycjami rolniczymi. Hodowla i produkcja przypominają raczej fabryki, w których zwierzę jest tylko elementem na taśmie, a normy ilościowe zamieniają jego życie w koszmar. Hodowla przemysłowa praktykowana jest obecnie na całym świecie i dotyczy wszystkich zwierząt, które spożywamy. Przeciwieństwem tych praktyk ma być ekologiczna produkcja mięsa i produktów odzwierzęcych, tak by wartościowe pożywienie szło w parze z godnym życiem zwierząt i minimalnym wpływem na środowisko. Niestety, rolnictwo ekologiczne wymaga znacznie więcej wkładu i czasu, a produkt ekologiczny jest dużo droższy od przemysłowego. Często też nadużywa się nazewnictwa „bio” czy „eko” dla produktów, które wcale nie są wynikiem ekologicznej produkcji popartej odpowiednimi certyfikatami, wolnej od „ulepszaczy”.

Jednak hodowla ekologiczna bez wątpienia jest godna promocji i wsparcia ze strony organów rządowych. W założeniu nie powinno się w niej dopuszczać pasz modyfikowanych genetycznie ani antybiotyków, zwierzęta powinny być naturalnie zapładniane i rozmnażane, także ich wypasanie powinno być naturalne, z zapewnieniem urozmaiconej diety. Zwierzęta z takiej hodowli powinny mieć odpowiednią przestrzeń do życia oraz warunki sanitarne. Dodatkowo w hodowlach ekologicznych zwierząt jest mniej i prezentują dzięki temu większą różnorodność genetyczną. Zużywają mniej energii i wody niż w hodowli przemysłowej, wytwarzają bezpieczny dla środowiska nawóz oraz emitują do atmosfery mniej CO2.

ŻYCIE ZAMIENIONE W KOSZMAR

Tymczasem w hodowlach przemysłowych mało kto zwraca uwagę na naturalność produktu, jeszcze rzadziej na degradację środowiska, a co dopiero na jakość życia hodowlanych gatunków. Rocznie zabija się kilkadziesiąt miliardów zwierząt przeznaczonych na mięso i nabiał, a z roku na rok ta liczba rośnie. Gigantyczny popyt sprawia, że zwierzęta przetrzymuje się zazwyczaj w urągających warunkach, a ich życie sprowadza jedynie do podstawowych funkcji. Hodowle przemysłowe gromadzą na małej przestrzeni wiele zwierząt. Często są to miejsca w złym stanie; brak w nich światła słonecznego i świeżego powietrza. Zwykle nie ma mowy o zachowaniach zgodnych z naturą, takich jak np. wypas, naturalny rozród, poruszanie się czy przemieszczanie. Często odcina się noworodki od matek. Zwierzęta są stłoczone, co powoduje stres i rozprzestrzenianie się chorób. Częste są również urazy mechaniczne.

Przykłady można mnożyć. Świnie dożywają maksymalnie 6 miesięcy. Maciory zamyka się w kojcach uniemożliwiających jakikolwiek ruch podczas ciąży, która jest niemal permanentna. Dwudniowe prosiaki są kastrowane bez znieczulenia, noworodkom bez znieczulenia ucina się uszy i ogony. Krowy całe życie spędzają w zamknięciu, są sztucznie zapładniane i izolowane od swojego potomstwa zaraz po porodzie. Cielaki są głodzone, ponieważ anemia podwyższa jakość rynkową cielęciny. Nioski trzyma się w klatkach maksymalnie stłoczone – cierpią na choroby psychiczne wywołujące agresję, dlatego bez znieczulenia obcina im się dzioby, żeby się nie zadziobały. Brojlery tuczy się w tak szybkim tempie, że łamią kończyny, nie mogąc unieść własnego ciężaru. Gęsi są karmione na siłę przez wpychaną do przełyku rurę, żeby wydobyć najlepsze walory smakowe ich wątróbek.

Czasem lepiej nie wiedzieć, w jakich warunkach powstaje nasz mięsny przysmak, bo za soczystymi stekami czy jędrnymi kurczakami można znaleźć koszmar, którego wielu z nas nie będzie w stanie zaakceptować. Alternatywą mogą być jednak produkty ekologiczne lub diety roślinne.

NIEEKOLOGICZNE DIETY MIĘSNE

Dzisiaj zwierzęta hodowlane to ponad 80 proc. wszystkich zwierząt lądowych na Ziemi. Tak ogromna przewaga musi się odbijać na środowisku naturalnym. Niepokojące skutki niekontrolowanych ilościowo hodowli możemy odczuwać już teraz. Największym zagrożeniem jest właśnie zmniejszanie się różnorodności biologicznej planety, czyli wypieranie wielu ważnych gatunków, które często skazywane są na śmierć poza dotychczasowym miejscem życia. Nie jest to jednak jedyny skutek uboczny nadmiernego apetytu mięsożerców. Kolejne to deforestacja, czyli wylesianie obszarów leśnych (z których najbardziej drogocenne są te tropikalne) i zamiana ich na pola uprawne i pastwiska. Ziemia zostaje w tych miejscach wyjałowiona, pustynnieje i z roku na rok będzie coraz mniej żyzna. W uprawach pod pasze normą są nawozy sztuczne i pestycydy. To powoduje zatrucie gleby, wody i powietrza azotem i fosforem, co intensyfikują gigantyczne ilości odchodów zwierzęcych. Np. w USA wydalanych jest ponad 100 ton odchodów na sekundę! Do tego dochodzą emisje gazów cieplarnianych znacząco wzmagające zjawisko globalnego ocieplenia. Również bardzo istotne jest zużycie słodkiej wody – przemysł mięsny wykorzystuje jej na tyle dużo, że poziom zasobów wodnych potrzebnych ludzkości zbliża się do granicy bezpieczeństwa. Przykładowo – do wyprodukowania kilograma wołowiny potrzeba ok. 100 tys. litrów wody, w przypadku kilograma pszenicy natomiast – zaledwie tysiąc. Energetycznie również hodowle nie wypadają zbyt efektywnie, np. kalorie z pasz zamieniają się w kalorie w mięsie zaledwie w kilku procentach. Zanieczyszczenia będące pochodną przemysłu mięsnego mają też ogromny wpływ na poszerzanie się tzw. martwych stref w oceanach, a także spustoszenie w rzekach, jeziorach i morzach przybrzeżnych.

ZABÓJCZE STEKI

Od najmłodszych lat słyszymy: „zjedz mięsko”. Wychowani jesteśmy w takim kręgu kulturowym, że mięso jest codziennym składnikiem obiadu; czasem obfitują w nie pozostałe posiłki. Tymczasem wcale nie służy ono aż tak naszemu zdrowiu. Według najnowszych badań powinniśmy tygodniowo zjadać ok. 300 g mięsa (dwa przeciętne schabowe) oraz ok. 600 g nabiału (trzy szklanki mleka). Potwierdzone jest także, że zdrowy, normalnie rozwijający się człowiek może sobie w ogóle świetnie bez mięsa poradzić, a nawet będzie dużo zdrowszy. O ile oczywiście jego dieta będzie odpowiednio zbilansowana i nie zabraknie w niej wartościowych zastępników produktów zwierzęcych.

Tymczasem przygotowujemy różne rodzaje mięsa na sto sposobów, rzadko zdając sobie sprawę, że może nas ono powoli zabijać. Czerwone przetworzone mięso zostało sklasyfikowane przez Międzynarodową Agencję Badań nad Rakiem jako rakotwórcze, nieprzetworzone – jako prawdopodobnie rakotwórcze. Już dwa plasterki szynki dziennie mogą przyczynić się do rozwoju nowotworu w naszym układzie pokarmowym. Inne zagrożenia dla naszego organizmu wynikające z nadmiernej konsumpcji produktów odzwierzęcych to choroby układu krążenia – udar, choroba wieńcowa, miażdżyca aorty i miażdżyca tętnic obwodowych. Większe jest też ryzyko ataku serca, zapalenia uchyłków (znajdujących się na granicy jelita grubego), przewlekłej niewydolności wątroby. Ponoć ograniczenie spożycia mięsa mogłoby rocznie uratować życie aż 5 mln ludzi. Przyniosłoby też spore oszczędności w sektorze ochrony zdrowia i ochrony środowiska.

JEŚLI NIE MIĘSO, TO CO?

Redukcja mięsa i nabiału w diecie nie oznacza całkowitej rezygnacji z tych przysmaków. Powinna też następować stopniowo. Jeśli dzisiaj przeciętny człowiek spożywa średnio 43 kg surowego, nieprzetworzonego mięsa rocznie (w Europie Zachodniej aż 85 kg!), to w 2030 r. powinien go zjadać 24 kg, a w 2050 r. – 16 kg. Jeśli jednak uznamy, że mięso nie jest nam do szczęścia potrzebne, mamy alternatywę w postaci kolorowego talerza pyszności.

Zwolenników diety roślinnej często uważa się za dziwaków, tymczasem swoim wyborem kulinarnym czynią potrójne dobro – dla własnego ciała, dla planety oraz dla zwierząt. Weganie, wybierając konkretne produkty roślinne, takie jak warzywa, owoce, rośliny strączkowe, orzechy i produkty pełnoziarniste, dają sobie szansę na długie życie w zdrowiu (choć zaleca się suplementację witaminy B12 w tej diecie). Nie każdy przeciwnik przemysłu hodowlanego musi rezygnować ze wszystkiego, co lubi. Dla niektórych rezygnacja z mięsa nie jest dużym wysiłkiem, ale z mleka, jaj, masła, śmietany, sera, jogurtów już tak. Wegetarianie mogą tak zbilansować dietę, że będzie ona pełnowartościowa i bezpieczna nie tylko dla młodych, zdrowych ludzi, ale także dla niemowląt, dzieci, kobiet w ciąży, karmiących piersią, nastolatków czy seniorów. Poza tym pojawia się coraz więcej zastępników – zamiast mleka krowiego możemy pić kokosowe, owsiane, ryżowe, sojowe, zamiast masła na kanapkę możemy położyć pastę sezamową, fasolową, słonecznikową, zamiast sera możemy wykorzystywać „twarożek” pozostały po przygotowaniu mleka roślinnego, zamiast jogurtu mlecznego kupimy sojowy, zamiast jaj w cieście użyjemy siemienia lnianego, a zamiast białek do sztywnej piany – aquafaby (wody po roślinie strączkowej). Jadalnych roślin na świecie jest kilkaset, dlaczego więc w naszej kuchni mielibyśmy się ograniczać tylko do kilku już mocno wyeksploatowanych gatunków?

BURGER NIEMOŻLIWY

Dzisiejszy marketing jednak nie zna granic. Miłośnicy różnorodnych smaków mogą coraz częściej znaleźć odpowiedniki swoich ulubionych mięsnych dań w postaci... wegetariańskiej. Jednym z ostatnich hitów okazało się stworzenie roślinnego burgera „wołowego”, który w smaku ponoć niczym nie różni się od oryginału, z tym że wyprodukowano go za pomocą modyfikacji genetycznej. Z kolei w 2013 r. wyprodukowano burgera in vitro. Powstał on z komórek macierzystych krwy, z których udało się wyhodować włókienka mięśni i tak stworzono kosztownego (bo wartego 250 tys. euro!) burgera.

Pozytywne jest to, że świat szuka alternatywy dla swoich mięsnych upodobań. Niepokoi, że robi to na granicy etyki, po raz kolejny bez znajomości dalekosiężnych skutków takich pomysłów. Czasem chyba lepiej zjeść małą porcję mięsa z hodowli ekologicznej, niż porywać się na coś, czego efektów nie sposób jeszcze ocenić. Jeśli weganizm i wegetarianizm nie stoją zbyt blisko naszej kulinarnej drogi, zawsze jest coś, co możemy zrobić dla siebie, planety i zwierząt hodowlanych. Jedzmy po prostu mniej mięsa i nabiału, ale lepszej jakości.

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

 

Gazetka 182 – czerwiec 2019