Podobno skarpety, szale dziergane na szydełku i jednorazowe maszynki do golenia to najbardziej niestosowne prezenty pod choinkę. Bo za praktyczne, zbyt oczywiste i świadczą o braku pomysłowości i zaangażowania ofiarodawcy. Jednak to nie koniec świata! Bywają podarunki o wiele gorszego formatu…

OGON ZE WSTĄŻKĄ

Marysia (lat 7), od kiedy pamięta, marzyła o czworonożnym przyjacielu. Zazdrościła koleżankom, które zwierzały się swoim pupilom, gładziły ich oszałamiająco miękkie futerka i potajemnie wpuszczały do łóżek, by towarzyszyły im na wypadek nocnego ataku wampirów z szafy. Gdy w Wigilię Bożego Narodzenia usłyszała dzwonek do drzwi, podbiegła z radością i nadzieją. Może w tym roku ziści się jej marzenie? Pod drzwiami, na wycieraczce, spostrzegła wiklinowy koszyk opasany czerwoną wstążką, którego zawartość wdzięcznie popiskiwała. Sen na jawie? – pomyślała Marysia, ale coraz donioślejszy skowyt sprowadził ją na ziemię. To był ON. Bazyl. Trzytygodniowy szczeniak, na oko wielorasowiec, czyli kolokwialnie mówiąc – kundel.

Wraz z Bazylem w domu nastała radość nie do opisania – figlom nie było końca. Nawet Marcin, głowa rodziny, zamknął wieko swojego świeżutko nabytego laptopa i na okres świąt przepadł w harcach z rozrzewniającym kudłaczem. Monika, mama Marysi, też jakby częściej opuszczała kuchenną twierdzę i podrzucała Bazylowi co lepsze kąski. Cała czwórka wiodła sielskie życie. Przez tydzień. Do czasu, kiedy zobowiązania służbowe wygoniły z domu dorosłych, a Marysia, podlegająca obowiązkowi szkolnemu, udała się na lekcje. Bazyl nie wył z tęsknoty. Przeciwnie, uznawszy, że państwo gra z nim w chowanego, bez opamiętania frygał po skromnych dwóch pokojach w przedwojennym bloku. Baraszkował w szafie Moniki, pląsał z kablami przy biurku Marcina, pałaszował domowe pantofle dziewczynki. Armagedon! – wykrzyknęła cała trójka po powrocie do domu. Zachowanie kundelka, nieprzystające do oczekiwań opiekunów, sprawiło, że Bazyl w jednej chwili stracił status trafionego prezentu.

„Nie dawaj ciała” – krzyczą obrońcy czworonogów, przeciwni dawaniu zwierzaków w prezencie. Z założenia intencje są dobre – chęć sprawienia radości dziecku – jednak brak świadomości konsekwencji przygarnięcia pupila sprawia, że prezent staje się zmorą. W dodatku takiego suweniru nie da się schować do pawlacza, niepostrzeżenie oddać w inne ręce, wymienić na bardziej gustowny produkt czy zareklamować.

Pies to żywy organizm. Bywa zrównoważony, spolegliwy, ale bywa także figlarny i niesforny. Na etapie zakupu czworonoga nie da się sprecyzować jego pryncypalnych cech osobowości. Stąd częste rozczarowania i frustracje właścicieli – z maskotki wyłania się bestia.

Pies to bardzo absorbujący domownik. Wymaga nie tylko stosowania zbilansowanej diety, codziennych spacerów na świeżym powietrzu, ale też regularnych wizyt u weterynarza. Dogodzenie jego choćby podstawowym potrzebom to nie lada wyzwanie. Po świętach daje się zaobserwować zwiększoną liczbę zwierząt trafiających do schroniska, dlatego w wielu ośrodkach nie ma możliwości, by zwierzaka zaadoptował ktoś inny, tym bardziej w postaci prezentu. Obecność przyszłego opiekuna w procesie jest obowiązkowa. Codzienność z czworonogiem to orka, dlatego opieka nad nim wielu przerasta. To zmiana stylu życia. Zanim omami cię czarujący sierściuszek, pomyśl, czy jesteś gotowy na ewolucję przez najbliższe 15–20 lat.

SIŁĄ NA SIŁKĘ?

Marcin liczył na butelkę dobrej whisky – Monika zawsze wiedziała, jak dogodzić jego wybrednemu podniebieniu konesera. Jednak pod choinką długo szukał charakterystycznego zarysu szyjki butelki. W zamian znalazł kopertę zapieczętowaną przez renomowaną siłownię ze swojej dzielnicy. Karnet! – wykrzyknął. Nie tyle z zachwytu, co z rozgoryczenia. Czy to aluzja, że fatalnie wyglądam? – zafrasował się w jednej chwili. I ta myśl przyświecała mu do końca wieczerzy wigilijnej, podczas której odmówił sobie zasmażanych pierożków i wybornych uszek w barszczu.

Monika nie mogła pojąć, dlaczego jej mąż nie docenił gestu. Co rano staje przecież przed lustrem, wciąga brzuch, mrucząc przy tym, że nadchodzi czas, by zacząć robić masę, bo zwiotczałe mięśnie dodają mu lat. Karnet na siłownię miał tylko ułatwić decyzję o aktywności fizycznej. Wiedziała przecież, że między spotkaniami z kontrahentami nie ma czasu zagłębić się w oferty pobliskich sal treningowych.

Marcin nie był gotowy na tak zdecydowany krok. Jasne, przyglądał się swoim fałdom, wyrażał chęć zaradzenia procesom starzenia, ale na teoretycznych rozważaniach kończył swoją przygodę z fitnessem. Jego azylem był świat wirtualny, szczelnie zamknięty za wodoodporną obudową laptopa. Daleko mu do nowoczesnych sprzętów wyrabiających siłę i planów treningowych układanych na miarę.

Jednak po Nowym Roku Marcin, aktywizowany przez Monikę, udał się z karnetem na siłkę. Nie pamięta pierwszych trzydziestu minut – bez celu miotał się między maszynami i ciężarami. Jak przez mgłę wspomina pytania trenera o cele treningowe. Czy zależy mu na utracie tkanki tłuszczowej, zwiększeniu siły, kształtowaniu sylwetki, a może marzy o wzroście masy mięśniowej? Poległ po kwadransie. Nie miał odpowiedniego stroju treningowego, który nie krępowałby jego ruchów. Nie miał rękawic zapobiegających powstaniu odcisków. Nie miał napoju izotonicznego, który pozwoliłby mu na uzupełnienie elektrolitów utraconych w trakcie wysiłku. Nie miał też płynu pod prysznic i własnego ręcznika. Lepszy krótki trening niż żaden – usłyszał na odchodne od nieletniego atlety przy recepcji. Karnet wrzucił do skrzynki na listy Marka, sąsiada z parteru. Niech ten się teraz głowi, dlaczego ktoś zachęca go do bycia fit.

Pierwszy trening to szczególny moment – najważniejsze jest więc przygotowanie mentalne. Nie wyprzedzaj cudzych marzeń. Nie wiesz przecież, czy naprawdę chce je zrealizować, czy tylko rozważa różne opcje. Marcin całą podstawówkę i szkołę średnią przebrnął ze zwolnieniem z wychowania fizycznego. Był cherlawy, wątły, anemiczny i zawsze imały się go reakcje alergiczne. Lustrując swoje odbicie w lustrze, wcale nie był zasępiony. Może na głos wzdychał na zmiany w czterdziestoletnim ciele, ale w duchu doceniał swe niepozorne, chuchrowate ciało, które z wiekiem nie przybierało zbytnio na wadze. Niestety, Monika źle odczytała jego intencje. Być może sama walczyła z nadprogramowymi kilogramami, ale rewolucję wolała zacząć od męża?

MIEJSCE KOBIETY JEST W…

Monika – mama rezolutnej siedmioletniej dziewczynki i żona nałogowego informatyka-pracoholika. Uwięziona przy biurku, między półkami w lokalnym urzędzie, a kuchnią, która pochłaniała resztki jej czasu wolnego od pracy. Przy okazji zakupów w centrum handlowym (kozaki dla córki, neseser dla męża, nic dla siebie) zalotnie spoglądała w witryny biur podróży. Malta, Turcja, Austria, Chorwacja, Czechy – wszystko jedno, byle dalej od domu i codziennych obowiązków. Wieczorem przeglądała katalogi z ofertami last minute z nadzieją, że jej mąż oderwie się na ułamek sekundy od excelowych słupków straszących z monitora laptopa, który już od dawna spał razem z nimi w jednym łóżku.

Gdy ukradkiem analizowała prezenty ułożone pod choinką, nie znalazła żadnego śladu, który wskazywałby na to, że Marcin sprosta jej oczekiwaniom i ufunduje rodzinie wyjazd na ferie zimowe. Wieczór wigilijny udowodnił jej, że świetnie sprawdziłaby się w roli detektywa. Z pudła (może na kapelusze? – zdążyła pomyśleć przez ułamek sekundy) wyłowiła śnieżnobiały… wielofunkcyjny robot kuchenny. To żeby ci ułatwić pracę w kuchni, bo zawsze narzekasz na nadmiar obowiązków! – dorzucił Marcin do prezentu. Tonem znawcy zachwalał, że to zaawansowane urządzenie, które może z powodzeniem zastąpić nawet kilkanaście innych sprzętów AGD używanych na co dzień podczas przygotowania posiłków. Ponadto jest wyposażony w liczne końcówki i akcesoria, które poszerzają jego możliwości o dodatkowe funkcje. Znakomita moc silnika, duża pojemność misy roboczej, możliwość mycia w zmywarce i pokrowiec kurzoodporny. Ubija pianę, zagniata ciasto, miesza, miele mięso, kroi w kostkę lub plastry, rozdrabnia, miksuje, wyciska sok. Monika wydała z siebie jęk zawodu. Jeśli on wszystko za mnie zrobi – rzuciła ze łzami w oczach – to ja wyjeżdżam na wakacje!

Marcin jest dobrym mężem, ale nie jest jasnowidzem. Był uważny, kiedy żona utyskiwała na żmudne przygotowania trzydaniowego obiadu, ale nie mógł zgadnąć, że kryje się za tym tęsknota za wojażami, za włóczęgą, za podróżą w nieznane…

Co roku Polacy pragną pozbyć się kilkuset tysięcy niechcianych prezentów. Sprzedaż nietrafionych podarunków to globalny trend. W czasie świąt widać w sklepach kolejki po prezenty, a kilka dni później – do zamiany lub ze zwrotami.

Jakże inaczej wyglądałyby święta Marcina, Moniki i Marysi, gdyby każdy mówił głośno o swoich potrzebach i oczekiwaniach. Bo jest tylko jeden przypadek, kiedy zarówno pies, karnet na siłownię i wielofunkcyjny robot kuchenny mogą trafić na listę udanych prezentów – kiedy ich zakup jest przemyślany, poprzedzony długim wywiadem środowiskowym i uzgodniony zawczasu z obdarowanym. Inaczej już lepiej zadowolić bliskich skarpetami, dzierganym na szydełku szalem i jednorazową maszynką do golenia.

 

Sylwia Znyk

 

 

Gazetka 187 – grudzień 2019