Większość moich znajomych, którzy spędzili lub spędzają święta poza ojczyzną, stwierdza, że te tradycyjne polskie są nie tylko zupełnie inne, ale też „lepsze i przyjemniejsze” od „tych obcych”. Co sprawia, że Wielkanoc w Polsce jest taka wyjątkowa i co zostało w niej z dawnych czasów?

TRADYCJA!

Tewje Mleczarz ze „Skrzypka na dachu” miał rację: najważniejsza w życiu jest tradycja – to ona trzyma świat w ryzach i nie pozwala mu się rozsypać w pył. Z mojego „polskiego punktu widzenia” mogę z całą stanowczością powiedzieć, że to właśnie tradycje związane ze świętami są dla mnie tym, co czyni okres Wielkiego Postu i Wielkanocy tak wyjątkowym. Niedziela Palmowa, obrzędy wokół Triduum Paschalnego i wreszcie suto zastawiony stół i śniadanie wielkanocne – wszystko to dobrze nam znane odkrywamy co roku na nowo. Od dziecka uczymy się tradycji związanych z tym wyjątkowym czasem. Każdy z nas wie, co trzeba włożyć do koszyka i dlaczego niektórych rzeczy absolutnie nie wolno robić – większości z nas zależy też na tym, by mimo zmian, jakie zachodzą w dzisiejszym świecie, zachować jak najwięcej z tego, co pamiętamy z dzieciństwa. Jak na przykład sobotnie poszukiwania chrzanu z łopatą i często po kostki w błocie, „bo świeży zawsze lepszy”. Ach, wspaniały czas!

Dlatego że Wielkanoc to taki „inny” i wyjątkowy czas, bardziej na niego czekamy. Dzięki temu, czego nauczyliśmy się i doświadczyliśmy w dzieciństwie, możemy nie tylko wspominać niegdysiejsze święta z babcią, ale też często mniej lub bardziej świadomie je odtwarzać. Nie w każdym domu jada się zupełnie bez okazji żurek, a nawet jeśli tak, to nigdy nie smakuje on tak dobrze, jak w Niedzielę Wielkanocną. Zapachy, smaki, kolory i dźwięki wielkanocne nastrajają nas sentymentalnie i niejako aktywują głęboko skrywane pokłady nostalgii i tęsknoty za tym, co „domowe” i znane. Dlatego tak ciężko czasem przestawić się na przykład na belgijski model świąt z lodowym barankiem, któremu trzeba podciąć gardło i upuścić nieco sosu z czerwonych jagód skrywających się w jego środku.

Bez koszyczka, zapachu pieprzu i wędzonej kiełbasy wszystko wydaje się jakieś szare, smutne i nie takie, jak trzeba. Jeśli na przykład przez ogólnoeuropejską kwarantannę nie możecie, jak ja, wrócić do domu, żeby nie narazić swoich najbliższych, tęsknota rozszerza się i obejmuje też ciotkę Tereskę, która zawsze pyta, dlaczego jeszcze nie jesteś w ciąży, i wujka Zbyszka troskliwie stwierdzającego, że taki kawaler to już dawno powinien na swoim się zacząć budować, a nie po mieszkaniach tułać. Za granicą, nawet jeśli otaczają nas kochający belgijscy członkowie naszych rodzin i nowi przyjaciele, nie zawsze poczuć można takiego ducha świąt, jakiego pamiętamy z domu. To właśnie małe rzeczy, jak poszukiwania zagubionej babcinej serwetki i malowanie pisanek, czynią ten rodzinny czas wyjątkowym i bardzo często niemożliwym do skopiowania poza Polską.

JAK TO DRZEWIEJ BYWAŁO

Skoro już wiemy, że to głównie tradycja buduje nasze postrzeganie świąt, przyjrzyjmy się przez chwilę temu, jak przeżywali je nasi dziadkowie i pradziadkowie. Wielkanoc rozpoczynała się dawniej dużo wcześniej niż obecnie. Nasi przodkowie wychodzili na rezurekcję już przed północą, a dopiero później przeniesiono ją na godzinę 6.00 – najprawdopodobniej dla wygody wiernych. Eucharystia Zmartwychwstania nadal odbywa się nocą w kościele prawosławnym. Po skończonej mszy wszyscy w pośpiechu wracali do domu: panna, która pierwsza wpadła do izby, jako pierwsza mogła liczyć na zamążpójście; gospodarz, który przed innymi dotarł do swojego gospodarstwa, zapewnił sobie urodzaj.

Po posiłku gospodarz skrzętnie zbierał skorupki jaj i zakopywał je na polu, modląc się przy tym o pogodę i dostatek. W wielu miejscowościach w Polsce popularne było chodzenie z konopielką, czyli takie wielkanocne „kolędowanie”. Młodzi kawalerowie chodzili od domu do domu, śpiewając gospodarzom i składając im powinszowania na zbliżające się pełne pracy wiosnę i lato. W zamian otrzymywali kiełbasę, ciasto drożdżowe, jaja czy też rozmaite rozgrzewające trunki. Takie odwiedziny dawały również możliwość spotkania potencjalnej kandydatki na żonę, zwłaszcza że nie zawsze końskie zaloty z Poniedziałku Wielkanocnego dawały pannom odpowiedni obraz kawalerów na wsi.

Jeśli już o „polewance” mowa, to jej symbolika wiąże się oczywiście z zapewnieniem ziemi płodności, tak bardzo potrzebnej nadchodzącym zasiewom. Zwyczaj święcenia pól palmą i wodą zabraną w sobotę z kościoła zachował się nadal w kilku rejonach Polski. Każdej pannie szczególnie zależało na byciu oblaną przez kawalera, ponieważ nie tylko znaczyło to, że wpadła mu w oko, ale także, że otrzyma w tym roku szczęście, zdrowie i ogólne błogosławieństwo. Dawniej nie chodziło o dzikie i bezsensowne wylewanie litrów wody na przypadkowe osoby, jak to się dzieje dziś, ale raczej o symbolikę i rodzaj zwrócenia uwagi panny. Często też w Poniedziałek Wielkanocny smagano się brzozowymi witkami, co również miało zapewnić zdrowie i pomyślność na budzący się do życia rok.

A ŻYCIE TOCZY SIĘ DALEJ

W czasie Wielkanocy wszystko skupia się wokół pokonania śmierci, odrodzenia, nowego życia, witalności, obudzenia z zimowego marazmu i nabierania nowych sił. Obrzędy, tradycje i potrawy, które w tym czasie goszczą w naszych domach, mają przypominać nam nie tylko o zmartwychwstaniu Jezusa, ale też o odrodzeniu człowieka i natury. Wielkanoc to radość nadchodząca po okresie postu, to nadzieja budzącej się przyrody i ciepło dłuższych, wiosennych dni.

Świat oczywiście idzie naprzód i, jak mawiają niektórzy, goni za „zachodnimi” modami (coraz częściej organizujemy dla dzieci polowania na czekoladowe jajka) i dopasowuje się do zmieniającej się rzeczywistości: do koszyczka trafia bezglutenowa babka w towarzystwie wegańskiej kiełbasy. Czy te „nowości” są złe i „zabijają ducha świąt”? Absolutnie nie! Dzięki odświeżaniu dawnych tradycji i tworzeniu nowych, bardziej domowych i prywatnych, czynimy święta jeszcze bardziej dla nas wyjątkowymi.

Każda rodzina i każda era dodaje i zmienia tradycje, dopasowując je do swoich potrzeb. Nie można za każdym razem patrzeć na to krzywo – my sami pewnie zmieniamy wiele, ku zaskoczeniu naszych dziadków i babć. Samo to, że zamiast śmietany dodajesz do świątecznego ciasta jogurt, może być dla wielu profanacją, zamiast jednak od razu wyrzucać wypiek do kosza, trzeba go spróbować i może okaże się, że jest równie pyszny jak ten z przedwiecznej książki kucharskiej prababci. Najważniejsze w świętach jest bycie razem i bycie szczęśliwym, cieszmy się więc i napełniajmy uśmiechem świat!

 

Anna Albingier