„Chcę byś założyła mini, mini, mini, mini…” – aż chciałoby się zaśpiewać szlagier zespołu Czarno-Czarni, gdy za oknem nieśmiało żegnają się z nami ostatnie promienie, wlokąc za sobą smutną refleksję, że pora wskoczyć w ciepłe spodnie, najlepiej podszyte flizeliną. Stop! Nie wylewaj dziecka z kąpielą! 30 października obchodzimy Międzynarodowy Dzień Spódnicy. To wyborowa okazja, by choć jeszcze raz przed przymrozkami wystawić kolana do słońca.

POJAWIA SIĘ I ZNIKA

Adam i Ewa nie mieli odzienia wierzchniego. Przyjęło się, że artyści przedstawiają ich takimi, jakimi ich Pan Bóg stworzył. Jedynie symboliczny listek figowy stanowi element dekoracyjny. Wiemy jednak, że w czasach prehistorycznych spódnice cieszyły się ogromnym powodzeniem, choć wbrew współczesnej tradycji ta część garderoby nie była zarezerwowana tylko dla płci pięknej. Wszyscy ubierali się na jedną modłę. Spódnica stanowiła istny haute couture – łączono skórę i futra zwierząt, liście, trawy, trzcinę oraz słomę. Taka konstrukcja miała wiele funkcji. Służyła jako ochrona przed wpływem czynników atmosferycznych (zimnem, gorącem, wilgocią i wiatrem), roślin powodujących wysypkę, ukąszeń owadów, drzazg, kolców i ukłuć. Była barierą między ciałem a środowiskiem naturalnym.

Co ciekawe, według Jerzego A. Kowalskiego, autora opracowania m.in. o ewolucji seksualności i genezy nagości skóry u człowieka, przepaski biodrowe u kobiet miały początkowo za zadanie zamaskować menstruację przed wzrokiem współplemieńców. Były pierwowzorem dzisiejszych podpasek i jako takie ukrywały „nieczystość” kobiet, za jaką w wielu kulturach uważa się cykliczne krwawienie. Z tego powodu, na zasadzie przeciwieństwa („jest” i „nie ma”), narodziło się poczucie przyzwoitości i nieprzyzwoitości, popularnie nazywane wstydem. Zadziałała psychologia – mechanizm kontrastu w postrzeganiu. Nasi przodkowie nie dokonywali podziału na spódnice męskie i damskie. Roli nie grał również wiek czy pozycja społeczna. U obu płci spódnica spełniała prawdopodobnie różne cele.

Z czasem, chcąc zakryć piersi, kobiety zaczęły opasywać się pledami po pachy lub nosić suknie, kiedy mężczyznom nadal wystarczał materiał opasany wokół talii. Przełomowym wynalazkiem okazała się igła krawiecka, powstała według szacunków około 16 tys. lat temu. Te pierwsze wykonywane były z kości lub drewna. Wynalezienie igły zmieniło gruntownie życie ówczesnych ludzi. Zamiast tradycyjnie noszonych skór, przerzucanych przez ciało i wiązanych, zaczęli nosić skóry zszyte. Za pomocą igły nauczono się szyć ubrania, tak aby były indywidualnie dostosowane do sylwetki.

YIN I YANG

Początek średniowiecza to modowa rewolucja w Europie. Na ringu stanęły do walki dwie mody męskie – moda na celtyckie męskie spódnice (pledy) oraz moda na nordycko-germańskie spodnie. W starciu spodnie nie miały sobie równych, choć na terenach Szkocji, Irlandii oraz na Bałkanach ostały się kilty (za rzepki kolanowe lub sięgające łydek). Na średniowiecze datuje się także garderobiany rozłam, kiedy to wydzielono z sukni damskiej dwa elementy – gorset oraz spódnicę. Nie znamy nazwiska pomysłodawcy tego swoistego rozszczepu, choć koncept okazał się strzałem w dziesiątkę. Spódnica zaczęła żyć własnym życiem, dostosowywana do rozmaitych gorsetów. Co ważne dla średniowiecznej kieszeni, materiały na nią zużyte były stosunkowo mniejsze niż na całą tunikę.

Spódnica miała być długa i okazała. Całkowicie chroniła kobietę przed jakąkolwiek aktywnością, zwłaszcza zawodową, za to pozwalała jej brylować na salonach. Bo jak tu dosiadać wierzchowca, kiedy popularny wypełniacz do spódnic, koński włos upychany pomiędzy warstwami materiału, dodawał kreacji nie tyle objętości i elegancji, co przede wszystkim wagi?

Aby uwolnić kruche istoty od dźwigania ciężarów, kolejny anonimowy racjonalizator wyszedł z propozycją modeli karkasowych. I choć nazwa brzmi obiecująco, to w praktyce sytuacja miała się zgoła niewesoło – połączone w postaci piramidy obręcze kobiety umieszczały na talii, a z góry zakładały szykowne tkaniny. Taką spódnicę mocowano do gorsetu, więc kobieta nijak nie mogła samodzielnie się ubrać, skazana była więc na pomoc garderobianych. Bystre Włoszki i Francuzki zamieniły uprzykrzające życie karkasy na watowane poduszki na biodrach, ale i ten wariant nie osiadł na dłużej w modzie. Metalowa klatka. Ani usiąść, ani chodzić. Reprezentatywne odzienie okazało się istnym więzieniem, po stokroć przydeptywane przez przechodniów, w dodatku wykonane z płacht jedwabiu i bawełny, materiałów wielce łatwopalnych.

Wiek XVII to rozmach do potęgi. Na salony wkroczył prosty krój spódnicy, ale do prostoty było jej daleko. Na fali były warstwy. Wiele warstw. Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia. Kto by zliczył ilość draperii i falban! Im więcej, tym lepiej! I choć po końskim włosiu nie było już śladu, to jednak nadal paniom nie było lekko. Ponadto, aby podkreślić niewinność płci pięknej, dozwolony był jedynie kolor biały. Kolorowa lub wzorzysta spódnica uważana była za domenę rozpustnic, a jej właścicielkę z góry skazywano na ostracyzm.

Po marszczeniach i fałdach przyszła pora na spódnice-dzwony, wsparte na halkach z krynoliny. Kopulasty kształt zaczął zmieniać się w połowie lat 60. XIX w. – krynolina stała się mniejsza, jednocześnie wydłużając się z tyłu i tworząc tren. Nikt nie miał nic przeciwko temu, by kobiety podkreślały pośladki, i tym sposobem sztywną konstrukcję zastąpiła turniura – podkreślająca tył bioder i nadająca kobiecej sylwetce kształt litery S. Z czasem z sukni dziennych zniknął tren, a spódnica przestała być już tak rozkloszowana. Modne stały się drapowania asymetryczne. Jednak i te nie przetrwały próby czasu – w latach 80. XIX w. zaczęły wychodzić z mody.

ROZWÓD

Na początku XX w. spódnica wreszcie wzięła rozwód z gorsetem, który choć usztywniał korpus, uwydatniał biust, podkreślał i wysmuklał linię talii, to jednak krępował narządy wewnętrzne, deformując je i nienaturalnie rozmieszczając w skrępowanym ciele. Prowadziło to do krwotoków wewnętrznych, niewydolności oddechowej i przedwczesnych zgonów.

Po pierwszej wojnie światowej ruch emancypacji kobiet doprowadził do zrzucenia gorsetów. Zastąpiły je biustonosze, znacznie łatwiejsze w obsłudze i zdecydowanie zdrowsze dla sylwetki. W modzie były koszule i bluzki, o ileż swobodniejsze, a jednak nadal eleganckie. Spódnice stały się zdecydowanie krótsze – za kolana. Panował trend na kroje nieregularne, krótsze z przodu lub ze zwisającymi rogami. Taka struktura akcentowała kobiecą figurę i eksponowała damskie atuty.

W latach 40. Christian Dior zmienił kierunek przemysłu tekstylnego, wprowadzając w obieg spódnice z mocno rozkloszowanym dołem, sięgającym do połowy łydki. Każda kobieta, która choć raz zobaczyła podobiznę Marilyn Monroe w podobnym kroju, z miejsca pragnęła wyglądać tak jak idolka.

Londyn, 1962 r. Na okładce magazynu „Voque” pojawia się pierwsza minispódniczka. I od razu wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony nowatorska, ekstrawagancka, z drugiej – gorszy i oburza pruderyjne środowiska. Sprawą zajęła się nawet rodzina królewska. Ostatecznie wydała pozwolenie na noszenie spódnic o długości sięgającej minimum 7 cm nad kolana. Do tej pory żaden element garderoby nie wzbudzał tak silnych emocji!

CO DWIE NOGAWKI, TO NIE JEDNA

Historia noszenia przez kobiety spódnicy może wydawać się prozaiczna, ale okazuje się, że ten rozpowszechniony dziś element stylizacji jest efektem wielu skomplikowanych przemian kulturowych i religijnych.

Nie da się ukryć, że w XX w. w rankingach odzieżowych notowania spódnicy leciały na łeb, na szyję. Na arenę wkroczyły spodnie. O wprowadzenie do powszechnego użytku tego elementu poniekąd męskiej garderoby walczyły zaciekle feministki. Kobiety wzięły życie za rogi – uprawiały grę w golfa, tenisa i jazdę na rowerze; wspinały się po górach i szusowały na nartach. Sporty, które do tej pory zarezerwowane były jedynie dla mężczyzn, wymagały wygodnych i komfortowych krojów. Popleczniczki spodni nie znalazły jednak wsparcia. Za założenie dwóch nogawek groził im zakaz wstępu do kościoła czy restauracji. Włożenie stroju zwyczajowo przypisanego odmiennej płci stanowiło obrazę Boga i jego prawa, które stało ponad prawem ludzkim. Za noszenie spodni w miejscu publicznym groziło widmo odpowiedzialności karnej i publiczna banicja. Jedynie aktywność fizyczna tłumaczyła ich wybór. Historia rodem z powieści kryminalnych!

IDZIE NOWE?

Dalsze losy spodni splatają się z losem spódnicy – dziś obie części garderoby cieszą się uznaniem i występują w przeróżnych fasonach, kolorach i deseniach. Bywa, że publika patrzy niechętnie na modowe eksperymenty, jednak rozpuszczoną do granic możliwości i nieco zblazowaną branżę modową trudno jest jeszcze czymś zaskoczyć. Teoretycznie w społeczeństwach zachodnich spódnice, sukienki i buty na wysokim obcasie są postrzegane jako odzież damska, podczas gdy krawaty i smokingi jako ubranie męskie. O dziwo, dziś mężczyzna w spódniczce budzi większą konsternację niż kobieta w garniturze. Projektanci rokrocznie starają się wrócić do korzeni i prezentują awangardowe spódnice dla panów. Nawołują do odejścia od utartych schematów w imię oryginalności i indywidualizmu. Jednak to, co uchodzi za trendy na wybiegach, niekoniecznie trafia w gusta szerszego grona. To promowanie „ideologii gender”! – rzucają ortodoksyjni klakierzy. Niby na fali są ubrania unisex, dostosowane do potrzeb zarówno pań, jak i panów. Niby wszystko jest dozwolone. A jednak widok Szkota w kilcie (poza Szkocją) wywołuje lekką drwinę.

„Ślimak już wystawił rogi. A ty pokaż swoje nogi”… Być może już ostatni raz przed zimą.

 

Sylwia Znyk

 

Gazetka 195 – październik 2020