Dekarbonizacja to nie wymysł, to konieczność. Z jednej strony zmusza do tego prawo unijne, z drugiej – zdrowy rozsądek i dbałość o własne zdrowie, klimat i otaczające nas środowisko oraz o kwestie ekonomiczne. Dzisiaj nie ma już logicznych argumentów za inwestowaniem w nieodnawialne źródła energii, a przywiązanie do gospodarki węglowej odsuwa jedynie w czasie nieuchronne decyzje. Rezygnacja z przemysłu wydobywczego to nie tylko czyste powietrze i lepszy świat dla przyszłych pokoleń, ale także oszczędność i nowe miejsca pracy tu i teraz.

KRÓTKOWZROCZNOŚĆ I SENTYMENT

Spalanie węgla odpowiada za 25 proc. światowej emisji CO2; polski odpowiednik to 30 proc. Pod względem emisji CO2 do atmosfery Polska zajmuje drugie miejsce w Unii Europejskiej. Węgiel wydobywa się dzisiaj w prawie 80 państwach świata, z czego w 1/5 planuje się całkowite odejście od tego źródła zasilania energetycznego. Co niepojęte, kilkanaście krajów, które nie korzystały dotychczas z tego typu źródeł, planuje dopiero budowę elektrowni węglowych. Wiele państw już korzystających z energii pozyskiwanej z węgla chce dalej rozwijać tę gałąź – w niechlubnej czołówce znajdują się Chiny, Indie, Turcja, Wietnam, Indonezja, Bangladesz, Japonia, RPA, Filipiny, Egipt i… Polska. Trudno dzisiaj o większą krótkowzroczność, którą powodują jedynie krótkoterminowe względy finansowe.

Gospodarka wielu krajów świata jest oparta na wydobyciu węgla i przemyśle kopalnianym. Ograniczenia emisyjne spalania paliw ze źródeł nieodnawialnych ze względu na katastrofalne zmiany klimatu zmuszają wiele państw do rzetelnej weryfikacji dotychczasowej polityki energetycznej. Również w Polsce widać te działania w transformacji gospodarki energetycznej, choć nie są one tak priorytetowe, jak być powinny w kontekście zagrożenia klimatycznego i postanowień traktatu paryskiego z 2015 r. Na drodze stają paradoksalnie kwestie ekonomiczne, miejsca pracy (w całej Unii Europejskiej likwidacji uległoby ok. 400 tys. stanowisk), inwestycje – choć wszystkie te kwestie po głębszej analizie i rozważeniu w kontekście choćby dekady stają się powodem do odejścia od polityki węglowej, a nie przeciwnie. Do tego dochodzi także polski sentyment do węgla.

KOPALNIE BEZ PRZYSZŁOŚCI?

Porozumienie paryskie określiło dość sztywne normy – według jego zapisów do 2030 r. udział węgla w światowej produkcji energii elektrycznej miał nie przekraczać 30 proc., a dekadę później powinien się już wyzerować. Natomiast dzisiaj polskie szacunki wyglądają dość pesymistycznie – do końca bieżącej dekady udział węglowy w energetyce będzie wynosił ponad 50 proc., do końca 2040 r. – ok. 30 proc. Nie są to liczby, które odpowiadałyby aktualnym potrzebom klimatycznym.

Biorąc pod uwagę światowe emisje gigantów gospodarczych, polski w nich udział nie wydaje się znaczący – jednak w dobie powszechnego odchodzenia od węgla pomysł budowy nowych elektrowni węglowych jest co najmniej zastanawiający. Węgla w Polsce wcale nie ma tak dużo, jak szacowano – udowodnione zasoby Polskiej Grupy Górniczej to ok. 300 mln ton; prawdopodobne – ok. 600 mln, a wcześniej deklarowane i niemające pokrycia w badaniach liczby oscylowały wokół 1,7 mld (Instytut Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN). W kontekście wydobywczym odejście od węgla wymusza zarówno prawo unijne, jak i rosnące ceny za prąd pozyskiwany z węgla oraz wyśrubowane normy emisji szkodliwych substancji, których większość polskich zakładów nie jest w stanie przestrzegać ze względu na brak nowoczesnych technologii. Dodatkowo coraz więcej osób docenia odnawialne źródła energii i to coraz częściej w tym kierunku spoglądają inwestorzy. Poza tym, co warto podkreślać do znudzenia, węgiel jest surowcem nieodnawialnym, więc inwestycje w szerszym kontekście czasowym tracą sensowność przy możliwych w dzisiejszych czasach opcjach. Samo wydobycie węgla pochłania mnóstwo wody pitnej, z której deficytem kraje europejskie – w tym Polska – mogą się borykać już w najbliższych latach.

W OZE NADZIEJA

Odnawialne źródła energii (OZE) to inwestycja, która w dość szybkim czasie się zwraca. Międzynarodowa Agencja Energetyki Odnawialnej wskazuje, że jeśli udałoby się utrzymać dotychczasowe tendencje ich rozwoju oraz realizację przyjętego planu z porozumienia paryskiego, jest szansa na nieprzekroczenie temperatury o 2 stopnie Celsjusza do końca dekady. Farmy wiatrowe i fotowoltaiczne powstają licznie na terenie całej Europy, w Polsce też coraz więcej energii pozyskuje się z tych źródeł. Ich instalacje są szybkie, inwestycje zwracają się w ciągu kilku lat, nie potrzebują dużych ilości wody – a ich finalny koszt jest niewielki. Ostatnie lata to także aktywizacja mieszkańców całego kraju, by i oni zaczęli korzystać z tych źródeł energii – wsparte licznymi programami, dofinansowaniami oraz ulgami panele fotowoltaiczne można zauważyć na dachach wielu polskich domostw w całym kraju.

Jednak w globalnej perspektywie takie działania jak termomodernizacja, wzmocnienie efektywności urządzeń energetycznych, rozwój nowych technologii i doinwestowywanie tej branży są konieczne, żeby OZE były w pełni wykorzystane i wielokrotnie zwrócone. Szacunki wskazują, że OZE w Polsce będą stanowiły ok. 30 proc. źródeł energetycznych w 2030 r. i 40 proc. dekadę później. Biorąc pod uwagę słabe nasłonecznienie i niestabilne wiatry w tej strefie klimatycznej, nie jest to zły wynik – jednak pozostaje on daleki od oczekiwań, jakie stawia przed Polską Unia Europejska. Co ciekawe, w całej Unii wraz z rozwojem tej gałęzi gospodarki wzrośnie liczba miejsc pracy – przybędzie ok. 1,5 mln stanowisk.

Alternatywą dla węgla mogłyby być także elektrownie jądrowe, które jednak są ogromną inwestycją i budzą liczne kontrowersje wśród społeczeństwa ze względu na szkodliwość i ryzyko. Bazując jednak na doświadczeniach sąsiednich krajów (elektrownie atomowe funkcjonują z powodzeniem np. w Niemczech, na Słowacji, w Czechach, na Ukrainie) i wykorzystując najnowsze osiągnięcia technologiczne, moglibyśmy ten rodzaj energii pozyskiwać najefektywniej, przez co byłby najtańszy.

RACHUNEK DLA POTOMKÓW

Za dzisiejszą fascynację węglem zapłacą i ludzie, i cała planeta. Fatalne powietrze, które funduje nam umiłowanie do węgla, ma bezpośredni wpływ na ludzkie zdrowie już dziś, często będąc przyczyną przedwczesnych zgonów. Wzmożona emisyjność węglowa natomiast oddala człowieka od chronienia środowiska naturalnego przed katastrofą klimatyczną. Całkowite zaniechanie energetyki węglowej pozwoliłoby utrzymać zmiany klimatyczne na poziomie 1,5-stopniowego przyrostu temperatur do końca dekady, co dzisiaj nie jest już w naszym zasięgu ze względu na opieszałość w realizacji np. wytycznych unijnych ustanowionych podczas traktatu paryskiego. Teraz mówi się już raczej o nieprzekroczeniu poziomu 2 stopni Celsjusza. Jednak nawet ten poziom spowoduje nie tylko zawirowania pogodowe (ekstremalne wichury, powodzie, podtopienia, susze, burze, zmiany temperatur), ale też zachwieje gospodarką żywnościową oraz doprowadzi do zatopień terenów zalewowych, co będzie się wiązało z ogromnymi migracjami ludności. Szkody dla ekosystemu będą nieodwracalne – wiele gatunków roślin i zwierząt całkowicie zniknie z powierzchni Ziemi. Oczywiście zmiany nie nastąpią z dnia na dzień – wiele z nich będzie pojawiało się w naszej codzienności stopniowo, ale faktyczną cenę za dzisiejsze decyzje energetyczne zapłacą przyszłe pokolenia.

Co jednak warte podkreślenia – podejmowanie wszelkich działań ma sens. W 2019 r. emisja dwutlenku węgla do atmosfery nie wzrosła w porównaniu z latami poprzednimi dzięki wykorzystywaniu energii elektrycznej w krajach wysoko rozwiniętych. Być może jest to kropla w morzu potrzeb, bo najważniejsze dziś są działania największych miłośników energetyki węglowej, takich jak Chiny czy Indie. Jednak zmobilizowani globalnie jesteśmy w stanie przemienić tę kroplę w ocean zmian.

 

Spór o Turów

 

W ostatnich miesiącach głośno było o kopalni Turów, która wywołała poważny konflikt pomiędzy Polską a Czechami, angażując jednocześnie w jego rozwiązanie Unię Europejską. Działająca od 1904 r. kopalnia znajduje się w zachodniej części województwa dolnośląskiego i sąsiaduje bezpośrednio z Czechami, które jej działalność określiły jako wysoce szkodliwą dla lokalnego klimatu oraz mieszkańców strefy przygranicznej.

 

Spór trwał od blisko dwóch lat. W 2020 r. koncesja kopalni miała wygasnąć, ale przedłużono ją o kolejne sześć lat, jednocześnie informując o planowanej prolongacie nawet do 2044 r. Na początku 2021 r. Czechy pozwały Polskę z powodu niedotrzymania zobowiązań, a Europejski Trybunał Sprawiedliwości polecił zamknąć obiekt w maju 2021 r. Polska nie wykonała tego polecenia, dlatego też zaczęto oficjalnie naliczać kary za niesubordynację (0,5 mln dolarów dziennie).

 

Zaskakujące rozwiązanie konfliktu nadeszło na początku lutego br. Między Czechami i Polską doszło do porozumienia, które uznawane jest za sukces polityczny. Kluczem ugody są… pieniądze. Czechy zgodziły się wycofać skargę i zaprzestać roszczeń m.in. za 45 mln euro, budowę podziemnej przegrody i nadziemnej bariery ochronnej oraz za stały dostęp do monitoringu. O dacie zakończenia eksploatacji nie ma w porozumieniu mowy. To pozorny kompromis, bowiem kolejne lata działalności kopalni będą miały znaczący wpływ na środowisko naturalne w regionie, a wydane na usprawnienia pieniądze mogłyby przyczynić się do transformacji energetycznej z długodystansową perspektywą.

 

Niestety, w kontekście tego sporu i podjętej przez Polskę decyzji ciężko mówić o jakiejkolwiek świadomości ekologicznej, o odchodzeniu od polityki węglowej oraz o dbałości o świat pozostawiony dla naszych dzieci i wnuków.

 

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

 

Gazetka 209 – marzec 2022