Niektórzy turyści wybierają miejsca wakacyjnego wyjazdu, kierując się chęcią pobytu tam, gdzie zrealizowano słynny film lub serial. Fani „Gwiezdnych wojen” podróżują do Tunezji, gdzie nadal stoją nierozebrane dekoracje filmowe, a miłośnicy „Gry o tron” odkryli chorwacki Dubrownik. Z jednej strony to szansa dla lokalnej społeczności na zarobek i reklama dla miasta. Z drugiej zaś strony nadmiar wycieczkowiczów przynosi wiele negatywów. Kazimierz Dolny – ulubiony plener dla wielu filmów, by wspomnieć tylko „Dwa księżyce” czy serial „Recepta na miłość” – liczy 2 tys. mieszkańców, a przybywa do niego milion turystów rocznie. Miasto gubi swój urok, zadeptywane przez żądnych fotografii zwiedzających.

SET-JETTING

To odmiana turystyki, polegająca na podążaniu śladami bohaterów filmowych lub reżyserów i na odwiedzaniu miejsc, w których kręcone były filmy, czyli plenerów filmowych. Sława aktorów przekłada się na zainteresowanie danym miejscem, które również staje się sławne. Do tego typu turystyki przyczyniła się współczesna technologia – łatwość robienia zdjęć i ich przesyłania oraz powszechna dostępność informacji. Nie bez znaczenia są też względnie tanie bilety lotnicze i związana z tym większa mobilność. Ludzie szukają nowych doznań i coraz bardziej niecodziennych form spędzania wakacji. Miłośnicy kina, czy raczej konkretnego filmu i reżysera, nie tylko oglądają wielokrotnie daną produkcję, ale też chcą znaleźć się właśnie tam, gdzie toczyła się akcja, by przejść tymi samymi ulicami, spać w tych samych hotelach. Władze miast chwalą się, że to u nich powstał słynny film. Kolorowa prasa zdradza informacje o bohaterach i realizatorach filmów, a fani przebywają, by oglądać z bliska miejsca, w których przebywali ich idole, i by poczuć się trochę jak oni. Oraz zrobić sobie zdjęcie na tle scenerii filmowej.

NOWA ZELANDIA

Najlepszym przykładem współczesnego set-jettingu jest Nowa Zelandia. Ten piękny kraj zawsze był odwiedzany przez turystów, ale ze względu na dość odległe położenie od Europy czy Stanów Zjednoczonych nie był pierwszym wyborem podczas wakacyjnych podróży. Wszystko zmieniło się po tym, jak Peter Jackson to właśnie głównie tam zdecydował się kręcić swój film „Władca pierścieni: Drużyna Pierścienia”, a potem dwie kolejne części według powieści Tolkiena. Seria okazała się ogromnym światowym sukcesem; na premierę kolejnych części sagi czekano z niecierpliwością, gdyż twórcom filmu udało się stworzyć świat fantasy prawie tak realny jak rzeczywistość. Nową Zelandię zalała fala sympatyków twórczości Tolkiena. W świadomości kinomanów uniwersum „Władcy pierścieni” na zawsze skojarzyło się właśnie z tym krajem, bo wiele tamtejszych krajobrazów posłużyło za scenerię przygód hobbitów i walk dobra ze złymi mocami.

Dlaczego Nowa Zelandia była idealnym miejscem filmowej scenerii? Otóż znajdują się tu malownicze i bardzo różnorodne krajobrazy: otwarte zielone przestrzenie, strzeliste góry pokryte śniegiem, plaże nad oceanem i Morzem Tasmańskim, las deszczowy. Turyści podróżowali właśnie do tego kraju, by poczuć się jak w książkowym i filmowym świecie oraz na własne oczy zobaczyć te miejsca, w których przebywali filmowi bohaterowie. Seria filmów Petera Jacksona stała się dla Nowej Zelandii intratnym interesem, ruch turystyczny wzrósł – do 2 mln odwiedzających rocznie, a władze państwowe wprowadziły opłaty wjazdowe w wysokości 35 dolarów nowozelandzkich dla chcących odwiedzić to państwo.

GLOBALNA PROMOCJA

Film, który obejrzą miliony osób na całym świecie, to reklama konkretnego miasta i państwa, a co za tym idzie – zwiększony napływ turystów i zyski z ich pobytu. Nie są to małe kwoty. Po turystycznym sukcesie Nowej Zelandii rząd tego państwa interweniował u twórców, gdy chcieli „Hobbita” kręcić w innym miejscu. „Magia kina” przekłada się bowiem na marketingową siłę miejsc, które przyciągają do siebie turystów jak magnes. Tysiące zwiedzających to miliardy wpływów. Nic dziwnego, że władze miast same zabiegają o to, by właśnie u nich toczyła się akcja filmu, i przyciągają ekipy filmowe. Po sukcesie filmu „Vicky Cristina Barcelona” i rozreklamowaniu tego hiszpańskiego miasta inne metropolie rywalizowały o to, by to właśnie je Woody Allen wybrał na miejsce swoich kolejnych produkcji. „O północy w Paryżu” czy „Wszystko gra” okazały się prawdziwą dźwignią handlu dla Paryża i Londynu, miast i tak przecież popularnych.

Nigdy za wiele reklamy. Wystarczy podać kilka przykładów. Filmy „Braveheart” i „Merida Waleczna” przyciągnęły zwiedzających do Szkocji. „Jedz, módl się, kochaj” z Julią Roberts przysporzył rzesze turystów indonezyjskiej wyspie Bali, która i tak nie narzekała na brak zainteresowania wycieczkowiczów. W Nowym Jorku turyści chcą spacerować tymi samymi ulicami, jeść w tych samych kawiarniach i dokonywać zakupów w sklepach, w których robili to bohaterowie seriali „Przyjaciele” czy „Seks w wielkim mieście”. Sukces filmu „Kraina Lodu” skłonił władze Norwegii do przeprowadzenia kampanii uświadamiającej, że to właśnie ten kraj zainspirował twórców animacji. Efekt – zwiększony wielokrotnie ruch turystyczny.

POCZĄTKOWA EUFORIA

Napływ turystów – czy to filmowych fanów, czy osób zachęconych przez blogerów promujących w mediach społecznościowych piękne zakątki danego kraju – przynosi konkretne efekty. Turystyka daje zatrudnienie dziesiątkom tysięcy ludzi: powstają sklepy z pamiątkami, kawiarnie, wypożyczalnie sprzętu, firmy transportowe, agencje turystyczne. Rozwija się wszelkiego rodzaju infrastruktura – drogi dojazdowe, komunikacja miejska, baza hotelowa i usługowa, itp. Mieszkańcy odwiedzanych tłumnie miejsc są dumni, że to właśnie u nich znajdują się słynne plenery, które posłużyły do wykreowania filmowego świata i że to oni mogą się poszczycić posiadaniem takich wspaniałości natury i kultury. Relacje i zdjęcia z podróży napędzają kolejne rzesze turystów. Lokalni mieszkańcy wyczuwają swoją szansę i rozwijają zaplecze – początkowo uboga infrastruktura licznych zakątków, w których do tej pory wystarczył jeden mały hotelik i jedna tawerna, zmienia się – miejsca te mogą się pochwalić kompleksami usługowo-gastronomicznymi. Wszystko podporządkowuje się potrzebom przybyszów. Okazuje się jednak, że masowa turystyka to i zmasowane zagrożenia i niedogodności.

KOŃCOWA IRYTACJA

Zbyt wielu odwiedzających to nie tylko zyski i dodatkowa reklama dla miejsca, ale i problem z zadeptywaniem szklaków, dewastacją natury, hałasem, brudem, śmieciami. Czasami sukces może okazać się przekleństwem. Film „Niebiańska plaża” z Leonardo diCaprio przyciągnął na tajlandzką plażę Koh Phi Phi Leh tak wielu turystów, że groziło to całkowitym zniszczeniem dziewiczej przyrody tego miejsca. Wobec tego władze Tajlandii zdecydowały się na zamknięcie słynnej plaży do czasu, aż zniszczony ekosystem, a zwłaszcza rafa koralowa, się nie zregeneruje. Zbyt wiele śmieci i chemii z kosmetyków niszczyło stale delikatną strukturę rafy. Turyści bowiem często ignorują zakazy i wchodzą w miejsca objęte ochroną lub niebezpieczne. Zdarzają się akty wandalizmu i zupełnej niefrasobliwości, a cierpi na tym flora, która potrzebuje czasu, by się zregenerować. Podobne problemy dotykają wielu rozreklamowanych filmami miejsc na całym świecie. Dodatkowo zbyt wielka liczba urlopowiczów sprawia, że nadmiernie eksploatuje się zasoby lokalne – w wielu południowych państwach mieszkańcy oszczędzają wodę, gdyż często jej brakuje, podczas gdy hotelowi goście zużywają ją bez opamiętania. Grecka wyspa Skopelos po premierze musicalu „Mamma Mia” przeżywała istny najazd zwiedzających, ale że nie jest łatwo dostępna (nie ma na niej lotniska), to zainteresowanie nią minęło i zachowała swój sielski i spokojny wygląd.

Problemy nie omijają i dużych miast: Barcelona, Londyn, Rzym czy Warszawa i Kraków zmagają się z hałaśliwymi turystami i chuligańskimi wybrykami. Stałych mieszkańców denerwuje wieczny stukot walizek na kółkach oraz to, że parkingi i wąskie uliczki zapchane są autokarami turystycznymi. Centra miast zamieniają się w ciąg hosteli, ceny nieruchomości oraz produktów w sklepach i kawiarniach rosną „pod turystów”, co sprawia, że autochtoni wyprowadzają się poza centrum i narzekają na wysokie ceny. Miasta bronią się więc, wydając różnego typu zarządzenia, na przykład o czasowym zawieszeniu koncesji na budowę nowych hosteli; nakazie stosownego, czyli nieplażowego ubioru w kawiarniach i na ulicach; zakazie wdrapywania się na zabytki. Nawet pod groźbą niemałych kar finansowych, bo głośni turyści, często będący pod wpływem alkoholu lub narkotyków, to zmora i wielkich miast, i małych wysepek.

Zwiększenie liczby turystów to finansowa szansa dla wielu miejsc na świecie, oznaczająca też rozwój infrastruktury. Z drugiej jednak strony wiąże się z niebezpieczeństwem nadmiaru: hałasu, śmieci, zanieczyszczenia. Wybierając się na wakacyjne szlaki, starajmy się być świadomymi podróżnikami. Dbajmy nie tylko o uwiecznienie się w niecodziennym plenerze, ale też starajmy się zostawić odwiedzane miejsce w jak najmniej naruszonym stanie. Dla siebie i naszych następców.

 

Sylwia Maj

 

 

Gazetka 212 – czerwiec 2022