Nazwisko Krystyny Jandy zawsze elektryzowało. Zarówno zwolenników, jak i przeciwników aktorki. Ci pierwsi z zapartym tchem śledzą każde jej osiągnięcie, każdą nową produkcję, każdą nową rolę. Ci drudzy czekają tylko na to, żeby ją znieważyć, opluć. Zwłaszcza teraz, kiedy okazuje się, że dzięki mediom społecznościowym Krystyna Janda przeobraziła się w wyjątkowo energiczne zwierzę polityczne. Paradoksalnie, podając swoją głowę na tacy wszystkim przeciwnikom. Z aktorką rozmawia Filip Cuprych.

Kiedy zdała sobie pani sprawę z tego, że pani aktywność na Facebooku to doskonała pożywka dla oponentów?

Najpierw w roku 2000 zorientowałam się, jakim narzędziem może być internet, aktywność internetowa. Otworzyłam stronę i zaczęłam pisać dzienniki. Teraz wychodzą one kolejno w formie papierowej. Potem dopiero, pewnego dnia, zrozumiałam, jaką siłę ma Facebook i jak ma duży zasięg. Wcześniej przeszłam przez Twitter i Instagram, które istnieją na moim koncie do dziś. Ale wszystko to „rozumiałam” w związku nie tyle ze mną, z moją karierą, co raczej z naszymi teatrami i reklamą tych teatrów. Ostatnie lata dopiero pokazały, że mój temperament i „niepokora” nie pozwalają mi milczeć w sprawach społecznych i ogólnych. Ale piszę już niewiele w tej chwili, nawet nie komentuję, głównie robię dla moich czytelników wybór z tego, co się ukazuje w internecie każdego dnia.

Nie jest żadną tajemnicą, że władza za panią nie przepada. I z pewnością wzajemnie. Uważa się pani za barda, za kogoś, kto musi być tubą tych niezadowolonych?

Moja aktywność poza sztuką nie jest wynikiem żadnego planu czy jakiejkolwiek koncepcji, po prostu się nie zgadzam i daję temu wyraz. Nie zgadzam to chyba za mało, częściej się oburzam, i tyle. Ci, którzy wchodzą na mój fanpage, wiedzą też, że wszystko to jest emocjonalne, zamieszczane często pod wpływem chwili, choć pewnie muszą sobie zdawać sprawę, że zajmuje mi to wiele czasu – tak aktywne prowadzenie „kroniki tego czasu”, złożonej z wyboru internetowych wpisów, to dziś duża praca. Prawdą jest też, że wiele organizacji i ludzi próbuje wykorzystać ten mój „imponujący zasięg”, bo jest to w tej chwili około 360 tys. stałych czytelników, ale nigdy temu nie ulegałam. Zamieszczam to, co sama popieram lub uważam, że warte jest wspomnienia, uświadomienia sobie czy podzielenia się tym z innymi. Czasem zdarzają mi się błędy, no ale przy tej ilości nowych informacji i mojej szybkości jest to chyba nieuniknione.

„Artysta nie ma prawa mieć nic w dupie” – to pani słowa. Ale czy to „niemanie” nie jest czasami mieczem z dwoma ostrzami? Czy sztuka i czy artysta musi być polityczny? Musi opowiadać się po tej czy innej stronie? Bo skoro jest pani przeciw czemuś i komuś, to automatycznie za czymś i kimś innym. Tak to przecież działa.

I powinno działać. Moje poglądy nie wzięły się znikąd i nagle. Wszyscy wiedzą od „Człowieka z marmuru”, kim jestem, także prywatnie. To już 45 lat publicznego życia, wywiadów, akcji społecznych i charytatywnych. Jestem chyba wiarygodna, nigdy nie kłamałam, nie kluczyłam, nie unikałam zajęcia stanowiska. Choć teraz, od kiedy kieruję dwoma teatrami i dużą fundacją, refleksja czasem mnie nachodzi. Trudno. Fundacja i teatry to ja. Nie mam zamiaru nic udawać.

Powiedziała pani w którymś z wywiadów, że to właściwie „Człowiek z marmuru” nauczył panią tego, że nie wolno milczeć. W ciągu 42 lat od premiery filmu ile razy pani „nie milczała”? I z jakim skutkiem, biorąc pod uwagę to, że środki „niemilczenia” zmieniły się znacząco?

Po roku 1989, kiedy Polska odzyskała wolność, zostałam na szczęście tylko artystką i mogłam wycofać się z każdej innej aktywności pozaartystycznej. Angażowałam się już tylko w projekty pomocy, jeśli dotyczyły dzieci, potrzebujących czy wykluczonych. W takich akcjach zawsze brałam udział, starałam się nie odmawiać. Zresztą, nasza fundacja miała od początku w swoim programie sprawy społeczne. Jeździliśmy do szpitali dziecięcych ze spektaklami, spotkaniami, zawsze mieliśmy pule biletów dla domów dziecka, domów opieki i szpitali. Dziesięć lat temu wyszliśmy ze specjalnym repertuarem teatralnym na ulicę, z teatrem za darmo, dla wszystkich. Dopracowaliśmy się 10 tytułów, w tym 5 dla dzieci, i gramy co roku na warszawskim Placu Konstytucji i na ulicy Grójeckiej. Nasze spektakle ogląda każdego lata około 15 tys. widzów.

Inny cytat z pani wypowiedzi: „Czuję się, jakby ktoś na mnie nasrał”. Czy to nie jest wystarczający powód, żeby wziąć w ręce sztandar i poprowadzić ludzi?

To są tylko moje emocje i nerwy. Upokorzenie i protest wobec kłamstwa i niesprawiedliwości, oszczerstwa i niegodziwości. Na „wypierdalaj z Polski, jeśli ci się nie podoba” – między innymi. Przepraszam za te wulgaryzmy.

Gdzie według pani jest granica hejtu, oszczerstwa? Jak bardzo trzeba panią opluć, żeby skierowała pani sprawę na drogę sądową i nie odpuściła?

Nie wiem. Moja babcia zawsze mówiła: „cnota obroni się sama” i „staraj się nie bić z gównem”. No trudno, jeszcze raz przepraszam.

Nie ma pani wrażenia, że dzisiaj, kiedy słyszy się „Krystyna Janda”, to nie myśli się „ta ze Złotą Palmą”, tylko „ta, co się użera z władzą”?

Mam nadzieję, że nie. Moje ostatnie role teatralne, grane w całej Polsce, i sukcesy naszych teatrów na to nie pozwalają. Może z daleka tego nie widać.

360 tys. osób śledzi pani wpisy na Facebooku. A te są najczęściej powielaniem czyichś postów, linków. W pewnym sensie zabiera pani polityczny głos dość biernie, choć nie sposób go nie usłyszeć. Dlaczego nie angażuje się pani politycznie w jeszcze większym zakresie? Przecież, gdyby tylko tego pani chciała, poszłaby za panią rzesza ludzi.

Jestem aktorką. To jest moje życie. Jestem dobrą aktorką. I odpowiedzialną szefową bardzo dużej fundacji i dwóch teatrów, które działają praktycznie bez pomocy państwa. Pracuję 20 godzin na dobę, gram 200 razy w roku, reżyseruję i muszę dbać, aby to, co stworzyłam, funkcjonowało na najwyższym poziomie, przede wszystkim artystycznym. I udaje się to, jestem dumna z naszego poziomu i repertuaru, z liczby premier, widzów, aktorów, twórców, których udaje mi się zgromadzić. Teraz premiera „Krzeseł” Ionesco i kolejnych 6 premier zaplanowanych na ten rok w następstwie. Nie udałoby się to, gdybym tak nie pracowała. Jestem dla mojej fundacji na wyłączność – jako aktorka, reżyser, dyrektor, człowiek, przyjaciel, założycielka i fundatorka.

Być może pani jest już uodporniona na hejt i mimo tego obstaje przy swoich przekonaniach. Ale nie boi się pani, że jeśli coś negatywnie odbija się na pani samej, odbija się negatywnie także na tych wszystkich dookoła?

Nie czytam hejtu, a brawa cowieczorne i pełne widzów sale skutecznie chronią mnie przed wątpliwościami. Aktorstwo. Chyba to jednak najlepsza ze wszystkich moich aktywności – aktorstwo.

Cenzura nie jest pani obca. Ta cenzura, która dotyka panią osobiście. Ale czy cenzuruje pani swoje wypowiedzi, te publiczne, które trafiają do cybernetycznego obiegu? Czy gryzie się pani czasami w język? Czy może nie ma to już żadnego znaczenia?

Jestem osobą publiczną, stale obecną w mediach od ponad 45 lat. Zawsze zdawałam sobie sprawę z odpowiedzialności za to, co robię, mówię, a także gram. Czasem mój temperament mnie pokonuje, ale stosunkowo rzadko, zważywszy na liczbę wywiadów i moich pojawień się w mediach.

Czy zdarzają się takie momenty, kiedy zastanawia się pani: „po co ja to robię… po co ja się w to wszystko angażuję… po co ja tracę na to energię i czas… po co narażam się komukolwiek i na cokolwiek”?

Nie. Angażuję się, bo muszę. Bo jestem człowiekiem, Polką, bo myślę i czuję. Bo mam dzieci, wnuki, matkę, przyjaciół. Mam tytuł Człowieka Wolności, aktorki 100-lecia polskiej kinematografii i medal Karola Wielkiego w dziedzinie mediów za udział w zjednoczeniu Europy. Bo ostatnio dostałam nagrodę im. Mordechaja Anielewicza za rolę w spektaklu „Zapiski z wygnania” – za umiejętność współodczuwania, jak napisano w uzasadnieniu przyznanej nagrody. Bo jestem dorosła, świadoma, odpowiedzialna i nie jest mi wszystko jedno, na szczęście. Bo nie żyję przez zaniechanie, jak wielu niestety.

„Nie żal mi czasu na niewiedzę” – to też pani słowa. Może zawirowania społeczne w każdym z okresów politycznych w Polsce wynikały i wynikają właśnie z niewiedzy. Czuje się pani w takim razie kobietą z misją? Może nie bunt, tylko nauczanie i tłumaczenie jest wyjściem?

Uczę, prowadząc teatry. Zawsze rozmawiałam za pomocą sztuki i ról, jakie wybieram i jak je interpretuję. To traktuję jak misję.

Jest pani „Na zakręcie”? Czy ten tekst Agnieszki Osieckiej z 1986 r. ma dzisiaj dodatkowe znaczenie? Może powinna się pani zająć polityką?

Nie. Ja już nie mogę być na zakręcie. Mam 66 lat. Za późno na zakręty. Wydaje mi się, że wiem, gdzie idę, i żal mnie dla polityki. Źle się w tym czuję, to nie mój świat, miejsce na pewno nie dla mnie.

Pani Krystyno, serdecznie dziękuję za rozmowę.

Gazetka 177 – grudzień/styczeń 2019