Być człowiekiem wolnym w pełnym tego słowa znaczeniu to wielka rzecz. Ale też i niełatwa. Wolność to odpowiedzialność i nieustanne dokonywanie wyborów. Albo ich niedokonywanie, co przecież także jest jakąś formą wyboru. Wolność to umysł otwarty na świat, wolna wola i świadomość konsekwencji swoich decyzji. Zważywszy na to, jak wiele wokół nas taniego blichtru, jest to sztuka arcytrudna i nie każdy sobie z nią dobrze radzi. Oddzielić ziarno od plew; wyłuskać to, co nam potrzebne, co wartościowe i mądre – oto zadanie współczesnego człowieka. Pewnie stąd coraz więcej na rynku wydawniczym książek i poradników skupiających się na „być”, a nie „mieć”, w stylu „sztuka minimalizmu” czy „mniej znaczy więcej”.

Wolność niekoniecznie musi człowiekowi służyć, a w każdym razie nie każdemu będzie z nią po drodze. Tym zagadnieniem zajmował się w przeszłości Erich Fromm w słynnej książce pt. „Ucieczka od wolności”. Jak widać, temat jest wciąż aktualny. Dziś – w dobie cyfryzacji, manipulacji i nieustającej inwigilacji (nie łudźmy się, że np. Facebook służy naszej przyjemności, on służy do zbierania i przetwarzania wszelkich dostępnych informacji o użytkownikach i zarabiania na tym gigantycznych pieniędzy) – może nawet bardziej aktualny niż kiedyś. Przyczynia się do tego nie tylko ogromny skok cywilizacyjny, ale także fala nałogów. Bo nasza kultura to kultura uzależnień, natychmiastowego zaspokajania potrzeb i deficytów. To kultura nieumiejętności odroczenia gratyfikacji. Jak więc mówić o wolności, skoro człowieka trawią nałogi niemające z nią nic wspólnego?

Mimo marzeń o byciu wolnym człowiekiem wielu z nas – tkwiąc w szponach tego czy innego uzależnienia – wolności nie doświadcza. Nadal osoba w nałogu kojarzy nam się z bezdomnym narkomanem albo śpiącym na ławce „osiedlowym pijaczkiem”, nigdy jednak z nami samymi. Bo przecież pracujemy, radzimy sobie w życiu, a w sumie „przecież wszyscy piją lub są od czegoś uzależnieni”, a nam „też się od życia coś należy”. I w ten sposób nie dostrzegamy, że coraz głębiej brniemy w uzależnienia. Nie, nie tylko od narkotyków, alkoholu, hazardu czy nałogowego jedzenia. Uzależniamy się także od uczucia złości czy złorzeczenia na wszystko i wszystkich, od telefonu, komputera, od bycia ofiarą, od zakupów, od seksu lub od zakochiwania się i zrywania, kiedy miną słynne motyle w brzuchu. Uzależniamy się również od drugiego człowieka, od swojego dziecka, od rodziców, od wielu rzeczy naraz. Gdzie w tym wszystkim jest wolność?

Uzależnienie polega na tym, że najpierw pojawia się w nas jakiś głęboki deficyt. Może to być brak poszanowania lub poczucia bycia zrozumianym i akceptowanym, kochanym, ważnym, a czasem choćby zauważonym. Gdzieś w duszy powstaje wyrwa emocjonalna, poczucie własnej wartości zostaje nadwyrężone, kuleje obolałe ego. I jeśli tylko uda się choć na chwilę ten deficyt zapełnić, jest nam lepiej. Doświadczamy chwilowego ukojenia i na moment możemy zapomnieć o swoim nieszczęściu. Uff, udało się znaleźć szybki i łatwy sposób na względną poprawę nastroju. No to jeszcze raz. I jeszcze raz. I tu pojawia się pierwszy etap psychologicznego uzależnienia. Teraz już będziemy organizowali swoje życie tak, aby elegancko i – jak nam się błędnie wydaje – w sposób całkowicie dowolny korzystać z ulubionego (i tu każdy może wpisać swój) nałogu. Nasza psychika wprost cudownie dogaduje się z uzależnieniem, pozwalając nam nie dostrzegać związku pomiędzy tym, że stopniowo przestajemy robić rzeczy zdrowe i dla nas dobre, a podejmujemy coraz więcej działań niezdrowych i nas zubażających. Drugi etap uzależnienia właśnie zaczął działać i od teraz będzie wiernie nam służył system zaprzeczeń: „sąsiad to dopiero jest uzależniony, ale ja nigdy w życiu!”, „to sposób na weekendowy relaks”, „coś w wolnym czasie trzeba robić”, „wszystko jest dla ludzi”, „inni robią to samo, więc w czym problem” – i tak dalej.

Tymczasem uzależnienie powoli, lecz konsekwentnie zaczyna wpływać na nasze relacje, spłyca je, wyjaławia, a nawet całkowicie je uniemożliwia. Zdarzają się ciche dni, kłótnie i latające talerze. A my w związku z niemiłą atmosferą domową zaczynamy oddalać się od tych, których krzywdzimy i którzy mają nam uzależnienie za złe. Najczęściej pozostajemy z uzależnieniem sami, bezradni, choć wciąż jeszcze złudnie wierzymy, że kierujemy swoim życiem. Nieprawda. To uzależnienie kieruje naszym życiem. Chcę tu podkreślić, że osoby owładnięte dowolnym nałogiem są pod pewnymi względami do siebie podobne i mają dość podobne problemy. Nie są w stanie rozpoznać swoich prawdziwych emocji, ponieważ są one nałogowo regulowane. Jak to wygląda? Kiedy jesteśmy źli albo coś lub ktoś nie spełnia naszych oczekiwań, uciekamy ochoczo w nałóg i zapominamy o bożym świecie. Nawet sama myśl o tym, że za chwilę czmychniemy do tego świata, już nas relaksuje. A tu trzeba by było w tym momencie zrobić stop klatkę, doświadczyć tego, z czym nam trudno, zmierzyć się z tym i pobyć w dyskomforcie, poprzyglądać się sobie i pomyśleć. A potem mądrze działać.

Tymczasem rozhuśtane, rozemocjonowane czasy sprawiają, że niektórzy z nas z hukiem wypadają za burtę. Dla każdego jest jednak szansa, bo tak się szczęśliwie składa, że jeśli się czegoś nauczyliśmy, możemy się też tego oduczyć. Najważniejsze to chcieć i znaleźć w sobie wystarczającą motywację do walki. Bo jeśli próbujemy tym czy innym nałogiem załatać swoje emocjonalne dziury, jednocześnie odchodzimy od wolności, od siebie samych i od tego, co w życiu jest naprawdę ważne, co zasługuje na nasz czas, troskę i uwagę.

Aleksandra Szewczyk
psycholog

Gazetka 231 – maj 2024