Rozmowa z psychologiem i pedagogiem Agnieszką Major

Ile można znieść upokorzeń, kłamstw, pogardy, kąśliwych uwag, a nawet obelg i przemocy? Tyle, ile się da. Bo w toksycznym związku ktoś zawsze kocha bardziej i karmi się wszystkim, co uzna za przejaw zainteresowania, nawet jeśli jest ono wyimaginowane. To właśnie ta osoba będzie się obwiniać za niepowodzenie relacji, wmawiać sobie, że za słabo się stara i że może kiedyś będzie lepiej. Jednak w pewnym momencie zaczyna rozumieć, że tkwi w pułapce. Bo osoby toksyczne to biorcy, kontrolerzy, manipulatorzy, ściemniacze.

Na początek pytanie, które może się wydawać proste, żeby nie powiedzieć głupie. Czy można kochać za mocno?

To zależy, co to miałoby znaczyć. Generalnie nie ma czegoś takiego jak „kochanie za mocno”. To od razu włączałoby w mojej głowie żółte światło i ostrzegałoby przed zaburzeniem. Nie mówilibyśmy wtedy o prawdziwej miłości.

Skoro każda z relacji powinna być oparta na partnerstwie i równowadze, to co powoduje, że te wartości są zaburzone?

Przede wszystkim indywidualne cechy danej osoby. Od razu użyłabym tu sformułowania „trauma”. Różne wydarzenia w życiu i różne relacje, które budujemy, mogą tę traumę w nas aktywować. To z kolei spowoduje, że równowaga i partnerstwo zanikną. Załóżmy taką sytuację: ktoś przyjmuje rolę dziecka w związku. Wtedy partner musi być mamusią albo tatusiem. Równowaga zanika i przestaje to być związek partnerski. Możemy być kimś, kto wyzwala, lub kimś, kto musi być ciągle ratowany. W takich przypadkach nie ma mowy o partnerstwie. Nie ma równości. Ani w prawach, ani w obowiązkach. W partnerstwie, z definicji, to wszystko musi być wyrównane. Poza tym, jeśli jeden partner daje, a drugi nie, to też nie ma równowagi.

A jeśli ktoś powie: „no cóż, dawca trafił na biorcę”?

Wtedy nie ma mowy o związku, który będzie się rozwijać i będzie korzystny dla obu stron. Nawet dla biorcy taki związek nie będzie dobry. Jeśli spojrzymy na powody rozstań w związkach, w których jedna strona daje, a druga bierze, to ten, kto odchodzi, jest zawsze biorcą.

Wróćmy więc do wcześniejszej myśli. Często mówi się, że podstawą toksycznego związku jest to, że ofiara próbuje nadrobić emocjonalne braki z dzieciństwa lub młodości.

Od razu pojawia się założenie, że jedna osoba będzie się poddawać zależności, a druga będzie te toksyny „wypuszczać”. Ale nie do końca tak jest. Związek to naczynie połączone. Jeden partner oddziałuje na drugiego. W toksycznym związku obie strony tę toksyczność wspierają. Podłoże takiego związku leży w traumie, brakach. Na przykład brak zainteresowania. Jeśli przez całe dzieciństwo dążę do tego, żeby ktoś się mną interesował, i nagle spotykam ciebie, a ty jesteś mną zachwycony i zainteresowany i kiedy wychodzę, pytasz gdzie i z kim – to to jest odurzające. „Nareszcie ktoś mnie widzi, zauważa, docenia”. Tylko że po pewnym czasie zaczynamy potrzebować wytchnienia, wolności: „wychodzę, to wychodzę”. Zaczyna się śledzenie. Zaczyna się przepytywanie. I to jest powód, żeby odejść. Zainteresowanie mną zaczyna być chore. Balans w związku nie polega na tym, żeby się wiązać z kimś, bo będzie fajnie. Balans polega na tym, żeby docenić swoje życie i że obecność partnera sprawi, że będzie ono fajniejsze. Człowiek jest istotą stadną.

W takim razie jaką rolę odgrywa obawa przed samotnością?

Jeśli czegoś naprawdę nie lubisz, to tego nie rób. Nie lubisz szpinaku? To go nie jesz. Jeśli tkwisz w związku, z którego nie jesteś zadowolona lub zadowolony, to odejdź. Oczywiście, nie jest to łatwe, bo jakaś część ofiary jest zaspokojona. Strach przed samotnością jest często związany z niskim poczuciem wartości („nikt mnie nie będzie chciał, bo jestem taki czy taka”) i nie do końca chodzi tyle o samotność, co o poczucie bycia idealnym. Ale przecież toksyczny partner celowo powoduje w nas strach przed odejściem.

A jeżeli toksyn w związku nie ma, lecz któraś ze stron używa tego określenia tylko po to, żeby znaleźć sobie wyjście ewakuacyjne?

To sprowadza się do pojęcia „toksyczności”. Co to jest? To pojęcie jest w psychologii niezwykle płynne. Toksyczność pojawia się wtedy, kiedy związek, zamiast nas wzbogacać i umacniać, zabiera nam coś. I nie chodzi o kompromisy, bo one zwykle nie są destrukcyjne. Masz prawo odejść. Ludzie się różnie rozstają i wymyślają różne powody.

Czy bezpiecznie jest wypomnieć cokolwiek toksycznemu partnerowi?

Poprzez wypominanie stajemy się równie toksyczni. Nie lepsi od partnera. Oczywiście, możemy zadać pytania w stylu „po co mnie kontrolujesz?” albo „czego się boisz?”. Ale to kwestia tego, w jaki sposób je zadajemy. To też zależy od okoliczności. Zadać pytanie można w sposób bardzo toksyczny, ale można to też zrobić niezwykle łagodnie. Można w ten sposób wysyłać dwa odmienne komunikaty. A to nie wpływa na budowanie relacji. Ani dobrej, ani złej, ani toksycznej.

Czy toksyczność może wykraczać poza związek? Mam na myśli podejście znajomych, przyjaciół, rodziny do jednego z partnerów.

Oczywiście. Z jednej strony może być tak, że toksyczne relacje istnieją w układach my – znajomi, my – rodzice, my – rodzeństwo. Ale z drugiej strony też jest tak, że my sami różnych rzeczy nie widzimy, bo jesteśmy tak bardzo zakochani. Ale widzą to właśnie znajomi i rodzina. Tylko że my najczęściej nie słuchamy. Istnieje jeszcze jedno ryzyko – fałszywie stwarzany przez znajomych czy rodzinę wizerunek toksycznego partnera, bo oni go po prostu nie lubią. I będą robić wszystko, żeby tę relację zepsuć, zniechęcić nas. Tylko czy czasami nie jest tak, że to właśnie my mamy toksyczne relacje ze znajomymi i bliskimi?

Czy osoba toksyczna wie, że zatruwa związek? Przecież takie czy inne zachowanie może być wyniesione z konkretnego środowiska lub wynikać z konkretnego wychowania. Bycie „katem” może być dla kogoś czymś absolutnie normalnym?

Generalnie ludzie nie mają świadomości tego, że krzywdzą. Dam taki przykład. Mój syn niedawno poszedł na wagary, zwiał z meczu, a jest kluczowym zawodnikiem. I nie zdawał sobie sprawy z tego, że zawiódł swoją drużynę. Nie rozumiał, że takie zachowanie wywoła negatywne emocje u jego kolegów i nauczycieli. Podobnie jest w związkach. Czasami ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że ranią. A ci, którzy to doskonale wiedzą… No cóż, psychopatologia określa ich mianem „psychopatów”.

A. MajorNiektórzy radzą analizowanie tzw. niepokojących sygnałów i sprawdzanie, czy czasami nasz związek nie jest toksyczny. Ale czy nie jest też tak jak w przypadku hipochondrii – jeśli będę szukać, to znajdę?

Z jednej strony, owszem, jeśli się szuka, to się znajdzie. Ale nie należy interpretować zachowań partnera w sposób jednoznaczny. Wiele przecież wynika z samopoczucia, sytuacji w pracy itd. To, że ktoś jest dzisiaj niemiły, nie znaczy, że jest toksycznym partnerem. Byłabym bardzo ostrożna. Wiadomo – komunikaty płynące od drugiej osoby interpretujemy według własnych przekonań. A to może być niebezpieczne. Nikt nie znajdzie się w związku toksycznym, jeśli nie ma za sobą traum, które sprawiają, że przyciąga potencjalnych „katów”. Bo w takich przypadkach jesteśmy dla nich po prostu nieciekawi. Zachowanie partnera jest reakcją na nasze zachowanie, czyli my sami możemy prowokować. Powiedziałabym więc, że jeśli coś nam w związku nie pasuje, coś zaczyna wyglądać podejrzanie, to zacznijmy od siebie. Chociaż ludzie tego nie lubią słyszeć, bo lepiej jest zrzucić winę na tę drugą stronę.

Czy w takim razie jest recepta na spokojne i bezpieczne zakończenie toksycznego związku?

Im mniej dolewamy oliwy do ognia, tym spokojniej możemy się rozstać. Sugerowałabym konsultacje ze specjalistą. Choćby z tego powodu, że każdy inaczej reaguje na rozstanie czy na chęć rozstania. Przecież nikt nie chce wywoływać agresji w drugim człowieku. Ale jak powiedziałam wcześniej, jeśli zaczniemy pracować nad sobą, stawać twarzą w twarz i przezwyciężać dawne traumy, to trudny partner straci zainteresowanie nami i związek może się po prostu sam rozpaść. Przy czym nie zapominajmy, że tym „katem” może być zarówno kobieta, jak i mężczyzna. Nie możemy demonizować tylko jednej płci.

rozmawiał Filip Cuprych

Ania: Poznałam Maćka na jednym z portali randkowych. Na początku było fantastycznie, świata poza sobą nie widzieliśmy. Tylko nie zdawałam sobie sprawy z tego, że z czasem on tego mojego świata nie będzie chciał w ogóle widzieć. Odizolował mnie całkowicie. Codziennie przyjeżdżał po mnie do pracy, ale tak naprawdę nie był romantyczny. Robił to, żeby mieć pewność, że będę w domu, że z nikim się nie spotkam, że nigdzie nie pójdę. Miała być praca i natychmiast dom. Kontrola obecności, potem sprawdzanie telefonu, maili, awantury, w końcu uderzył. Wiedziałam, że muszę to skończyć. Bałam się cholernie, ale nie miałam wyjścia. Kiedy nie ma już związku, o którym się marzy, to albo ja wygram, albo on.

Tomasz: Wiki jest kobietą, o której marzyłby chyba każdy facet. To, że wybrała mnie, było ogromnym szczęściem. Tyle że ona nie wybrała mnie za to, jaki jestem, ale jako właściciela portfela. Zaczęło się niewinne. Wakacje w ciepłych krajach, zakupy w markowych salonach, kolacje w kilkugwiazdkowych hotelach. To moja rodzina otworzyła mi oczy. Nie było w tym uczucia, tylko wyrachowanie na zasadzie: upojna noc za najnowszy telefon. Musiałem to ukrócić. Przeszedłem piekło; byłem szkalowany w mediach społecznościowych, mój szef i znajomi zaczęli otrzymywać anonimy. W końcu się uwolniłem. Wygrałem. Jestem szczęśliwy.

 

Gazetka 180 – kwiecień 2019