Fot. WikipediaKilka tygodni temu stacja HBO wyemitowała czterogodzinny film dokumentalny „Leaving Neverland” (reż. Dan Reed), który wzbudził wiele kontrowersji wśród różnych środowisk na całym świecie. Po premierze filmu doszło nawet do odrzucenia muzyki piosenkarza w wielu stacjach radiowych, a z drugiej strony – do masowych protestów przeciw szkalowaniu opinii króla popu.

Dokument opowiada historię dwóch chłopców (dziś już dorosłych mężczyzn) – dziesięcioletniego wtedy Jamesa Safechucka oraz siedmioletniego Wade’a Robsona, którzy w latach 80. byli fanami Micheala Jacksona i dostąpili zaszczytu bliższej znajomości z nim. Zaszczyt, jak okazuje się dopiero po latach, był bardzo wątpliwy. Blisko 10 lat po śmierci Jacksona postanowili opowiedzieć światu ze szczegółami kulisy tej znajomości. Obydwaj przyznali, że Michael Jackson molestował ich seksualnie. Przyznali się również do fałszywych zeznań w procesie o molestowanie przez piosenkarza, w których oskarżali dwaj inni poszkodowani – Jordan Chandler w 1993 r. (jego rodzice zawarli ugodę pozasądową z Jacksonem w 1994 r.) oraz Gavin Arvizo w 2005 r. (tutaj zeznawał tylko Robson, Safechuck odmówił udziału w procesie). W tym drugim procesie, w znacznej części dzięki zeznaniom Wade’a, króla popu uniewinniono.

Po latach trauma wynikającą z molestowania, którego tak naprawdę nie byli świadomi i które całe dorosłe życie próbowali wyprzeć z pamięci, wróciła do nich z ogromną mocą. Nasiliła się, kiedy obydwaj zostali ojcami. W symboliczny sposób w filmie przedstawione jest to, że dopiero przez pryzmat swoich dzieci zaczęli uświadamiać sobie, czego doświadczyli ze strony swojego idola, autorytetu, guru, przyjaciela. W końcu kochanka.

Sama realizacja filmu jest bardzo przekonująca. Jak na tak długi dokument, trzyma w napięciu od początku do końca. O znajomości z Jacksonem opowiadają dwaj dorośli już mężczyźni, ich matki, żony oraz rodzeństwo. Całość uzupełniona jest kilkoma zdjęciami z przeszłości, paroma filmikami, panoramą Neverland Ranch, czyli posiadłości Jacksona, w której nawiązywał kontakty seksualne ze swoimi małymi przyjaciółmi. Film jest ubogi w środki wyrazu, opiera się głównie na słowach dwóch głównych bohaterów. Na pewno jest doskonale wyreżyserowany, tu i ówdzie wykorzystuje środki przekazu mające na celu wywrzeć większe wrażenie i podkreślić dramatyzm sytuacji. Jednak opowiedziana historia wydaje się mieć, niestety, solidne poparcie w faktach.

W całym tym zamieszaniu wokół „Leaving Neverland” nie chodzi jednak ani o artyzm dokumentu, ani o Michaela Jacksona. Chodzi o ukazanie zjawiska pedofilii, i to z tak kontrowersyjnej strony, że rzesze ludzi z zapartym tchem zaprzeczają, aby do niego doszło. Pedofilii, która przecież powinna być przez wszystkich ludzi i wszystkie środowiska piętnowana, tymczasem bywa, że przymyka się na nią oko, często dochodzi do niej przy niemej zgodzie, a winę za krzywdę ponosi ofiara, nie kat.

Film o dwóch chłopcach molestowanych w dzieciństwie jest okrutnym świadectwem tego, w jaki sposób ludzie podchodzą do wykorzystywania seksualnego nieletnich. I nie trzeba odnosić się do przypadku zza oceanu sprzed wielu lat. Wystarczy, że rozejrzymy się wokół i wsłuchamy w głos współczesnych ofiar, bez zaprzeczania, bez zarzucania kłamstwa, bez obrony krzywdzących, niezależnie od tego, z jakiego kręgu się wywodzą.

W dokumencie postać Jacksona jest symbolem pewnego sacrum, którego nie wolno krytykować, nie wolno posądzać o przestępstwo, o złe czyny, o złe intencje. Blask jego gwiazdorstwa i dobroczynnych gestów przyćmił ciemną stronę, w której idol bezkarnie przez dziesiątki lat wykorzystywał seksualnie dzieci. Sława króla popu była jego pancerzem ochronnym przed oskarżeniami. Na naszym podwórku też możemy spotkać przypadki, w których oprawcy otoczeni są pancerzem ochronnym, a winę zrzuca się na pokrzywdzonych.

W „Leaving Neverland” prócz przedstawionych wydarzeń szokuje jeszcze jedna okoliczność. Przemoc seksualna, która spotkała dwóch małych chłopców, działa się pod okiem ich… matek. W obu przypadkach kobiety te nawiązały głęboką więź z Jacksonem, bez zastanowienia przyjmowały zaproszenie wraz z rodzinami do jego posiadłości, w końcu – bez głębszej refleksji zgadzały się na wspólne spanie synów z dorosłym mężczyzną w jednym łóżku. Przyjmowały drogie prezenty czy zaproszenia na wspólne wyjazdy i kosztowne wakacje. Zgadzały się na pozostawienie dzieci na dłuższy czas z Michaelem bez swojej obecności. Ponoć nie wiedziały, że ich synom dzieje się cokolwiek złego. Wierzyły w ich zaprzeczenia na procesach, w których wypierali się stosunków seksualnych z piosenkarzem.

Mówiąc o pedofilii, często zapomina się o wskazaniu rodzica jako w dużej mierze współwinnego tych wydarzeń. Bo to rodzic powinien zadbać o bezpieczeństwo dziecka, stworzyć mu możliwość do komunikowania wszelkich problemów oraz walczyć o sprawiedliwość, jeśli jest to tylko w interesie (emocjonalnym) dziecka. Gniewne środowisko woli zamiatać pod dywan niewygodne oskarżenia niż stanąć po stronie ofiary. Po tej stronie powinien jednak zawsze stać rodzic, odważny i bezkompromisowy, pomimo ciężaru swoich własnych błędów.

Właśnie dlatego „Leaving Neverland” jest ważny. Pomaga dostrzec ofiarę, jej traumę oraz wyrazić niezgodę na przemoc na dzieciach niezależnie od tego, kto jej dokonuje, jaką ma pozycję społeczną, koneksje czy zawartość portfela.

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

Gazetka 180 – kwiecień 2019