Cztery tygodnie wojny za nami. Nie naszej wojny, ale takiej, która na nasze polskie życie będzie miała ogromny wpływ jeszcze przez długie lata. Przez te tygodnie my, Polacy, zdaliśmy sprawdzian z solidarności – stanęliśmy na wysokości zadania, dzieląc się sercem, domem, posiłkiem, jeżdżąc po przerażone kobiety i dzieci, będąc z nimi w trudnych chwilach. Wysyłaliśmy do Ukrainy żywność, leki i produkty pierwszej potrzeby, wspieraliśmy miasta na granicy klęski humanitarnej, słaliśmy pieniądze. Podziały, które tak drastycznie kreowały się między nami jeszcze miesiąc wcześniej przy granicy białoruskiej, nagle zniknęły. Wspólny duch niesienia pomocy zwyciężył.

FALA UCHODŹCÓW

Od początku inwazji do Polski trafiło ponad 2 mln Ukraińców (stan na 25.03.2022). W przeważającej większości były to matki z dziećmi oraz osoby starsze, które uciekły z zagrożonego bombami, bronią chemiczną i nuklearną kraju. Słowiańska więź zacieśniła się w tym czasie, bo naturalnym odruchem była chęć poprawy warunków życiowych tych ludzi. Jednak do Polski trafia i trafiać będzie coraz więcej osób, a lista potrzeb się wydłuża, dlatego trzeba będzie znaleźć długoterminowe rozwiązania. Pomoc oddolna, spontaniczna, w której jako naród jesteśmy świetni, przestanie wystarczać. Początkowy entuzjazm zacznie się powoli wypalać. Będzie potrzeba konkretnych decyzji systemowych, żeby wesprzeć przybyłe matki z dziećmi, znaleźć im bezpieczny dach nad głową, pracę, miejsca w żłobkach, przedszkolach i szkołach. Oczywiście wszyscy chcielibyśmy, żeby ta wojna zakończyła się już, żeby uchodźcy mogli wrócić do siebie i być ze swoimi rodzinami. Tymczasem „do siebie” oznacza zbombardowane miasta czy brak jakiejkolwiek infrastruktury…

ŁÓŻKA NA WAGĘ ZŁOTA

Jednym z rozwiązań oferowanych przez rząd – i zalecanych – jest przetransportowanie zweryfikowanym przejazdem osób z granicy do zorganizowanych noclegowni. Problem w tym, że na początku wojny takich noclegowni było jak na lekarstwo, a ludzi na granicy przybywało. Stąd wziął się spontaniczny transport i promowanie oddolnych rozwiązań, by pomóc ludziom (w tym małym dzieciom i niemowlętom), którzy spędzali w drodze i oczekiwaniu bardzo długi czas. Do tego dodajmy marcowy mróz, zapełniające się w ekspresowym tempie tymczasowe hale przystosowane do nocowania uchodźców, a także dworce, które w krótkim czasie przemieniły się w mało higieniczne całodobowe poczekalnie.

Od 16 marca wprowadzono możliwość uzyskania dofinansowania kosztów pobytu osób, które Polacy przyjęli do swoich domów. Kwota 40 zł ma pokryć dzienne koszty wyżywienia i zakwaterowania uchodźcy. Świadczenie można pobierać przez maksymalnie 60 dni, co daje łącznie 2400 zł. Odpowiedni wniosek należy złożyć w urzędzie miasta lub gminy, w której się mieszka, potwierdzając świadomość odpowiedzialności karnej za podanie fałszywych informacji.

SZARA STREFA

Tam, gdzie jest chaos, pojawia się też przestępczość. Docelowo oddolne inicjatywy, takie jak prywatne noclegi, prywatny transport i wyżywienie czy obecność licznych wolontariuszy, nie są rozwiązaniem wystarczającym. Powinnością państwa azylowego jest zdobycie wiedzy o tym, kto wjechał do kraju, gdzie się udał i czy jest w tym miejscu bezpieczny. Już na początku pojawiały się głosy o dziewczynach, które wsiadły z obcym mężczyzną do samochodu i słuch po nich zaginął. Słyszało się o kradzieżach, wyłudzeniach, wygórowanych płatnościach za podstawowe usługi. Bez wątpienia z powodu tak wielkiej fali uchodźczej z każdym dniem przybywa wiedzy dla obu stron – czego unikać i jak najefektywniej pomagać. Przed nami kolejny wielki test, tym razem dla rządu – czy będzie w stanie podołać systemowej organizacji, w której każdy uchodźca będzie miał zapewnione w naszym kraju pełne prawa człowieka. Prawo do służby zdrowia, do godziwych warunków życia, do pracy, edukacji i wiele innych…

NIESTRUDZENI WOLONTARIUSZE

Nie byłoby zarządzania tym kryzysem, gdyby nie wolontariusze, którzy dniami i nocami pełnili wartę na posterunkach, starając się skoordynować nie tylko napływających migrantów, ale także ochoczych do pomocy Polaków. Ich praca, tony posiłków, pokonane kilometry, tysiące telefonów i SMS-ów to dla Ukraińców bardzo często być albo nie być w nowej rzeczywistości. Wolontariusze chronili jednak nie tylko przed mrozem i głodem, ale też przed strachem, lękiem, paniką, w którą popadali przybywający zza wojennej granicy. To nie tylko pomoc psychologiczna dla tysięcy, ale też zwykły uśmiech, zrozumienie i współczucie w oczach. Sama świadomość, że ktoś jest i chce bezinteresownie zrobić cokolwiek dobrego dla obcego człowieka, była budująca w tych pierwszych chwilach na polskiej ziemi.

NA PRYWATNEJ KWATERZE

Kiedy wybuchła wojna, zdecydowaliśmy się przyjąć uchodźców do siebie. Przez pierwsze dni pojawiały się telefony z pytaniami o aktualność, następnie potwierdzenia przyjazdu kilku osób, a w rezultacie nie przyjechał nikt, bo zmienił plany. Po tygodniu trafiła do nas Żenia z córkami – półroczną i trzyletnią – oraz z matką. Tego dnia telefonów z zapytaniem o nocleg miałam już pięć. Żenia uciekła samochodem z Kijowa. W nocy z mamą budziły się, słysząc przelatujący nad naszym domem samolot, i nie mogły już zasnąć. Brat Żeni poszedł do wojska, mąż czekał w gotowości do podjęcia działań wojennych, jej matka prawie cały czas płakała. Miały ze sobą maleńkie dzieci i chyba dlatego nie oszalały. Po kilku dniach pobytu u nas dalecy krewni z Francji zaproponowali im miejsce u siebie na czas wojny, więc kobiety zdecydowały się na wyjazd. Umówiłyśmy się, że wkrótce, w drodze powrotnej na Ukrainę, zatrzymają się u nas. Czekamy na to „wkrótce”.

Gdy tylko dziewczyny wyjechały, ponownie pojawiło się w sieci nasze ogłoszenie. Dostawałam jedną wiadomość za drugą z pytaniem, czy mogę kogoś przyjąć. W odpowiedzi na pierwsze ogłoszenie z granicy przyjechała do nas – znów samochodem – dziewczyna z trojgiem dzieci. Luda poprzednią noc spędziła za granicą w samochodzie na parkingu, z półtoraroczną córką oraz synami – pięcio- i jedenastoletnim, marznąc w ośmiostopniowym mrozie. Do Polski przyjechała sama, bez żadnego wsparcia, bez żadnych kontaktów do przyjaciół czy krewnych gdziekolwiek w Europie. Kiedy do nas dotarli, dziewczyna była ledwo żywa po podróży. Radość na widok łóżka mieszała się ze strachem, kim są ci całkiem obcy ludzie, którzy zdecydowali się ją i jej dzieci przygarnąć pod swój dach. Przybyli z Czernihowa. Kiedy poznała nas ze swoim mężem i rodzicami przez Skype’a, wszyscy płakali – tego dnia do ich okręgu pod Czernihowem weszli Rosjanie, zrzucili bombę na stadion w pobliżu, rozstawili snajperów w okolicy, zakazali Ukraińcom wychodzić w domów. Rodzina cieszyła się, że Luda dotarła szczęśliwie do Polski i jest bezpieczna, jednak widząc wojsko ukraińskie z jednej strony miasta, a rosyjskie z drugiej – nie mieli zbyt wielkiej nadziei na rychłe spotkanie.

WYZWANIA UCHODŹCZEJ CODZIENNOŚCI

Luda już pierwszego dnia mówiła o pracy, o wynajmie mieszkania, o żłobku, przedszkolu i szkole… Z entuzjazmem opowiadała, że może pracować w edukacji, że ma dwa fakultety, że będzie pracować nocami… Stawki za wynajem mieszkania, opłaty za żłobek i wyżywienie oraz wysokość minimalnej pensji w Polsce ostudziły nieco ten entuzjazm. Ta rodzina potrzebuje konkretnej pomocy… i takich rodzin w Polsce jest teraz kilkaset tysięcy. Pomocy, którą mogą zagwarantować jedynie rozwiązania systemowe. Jeśli ta wojna potrwa jeszcze długo, konieczne będzie nauczenie dzieci polskiego i zorganizowanie im normalnych zajęć w placówkach edukacyjnych. Kobiety będą musiały się przebranżowić i podjąć prac, na które akurat będzie zapotrzebowanie. Bez języka nie będą mieć w zasadzie żadnego wyboru. Ukrainki muszą się także jednoczyć między sobą – mało realne jest, by bez pomocy matka kilkorga dzieci poszła do normalnej etatowej pracy. Kolejna wątpliwość dotyczy zakwaterowania – tutaj dobra wola Polaków jest ogromna, ale w wymiarze krótkoterminowym, bo po kilku tygodniach lub miesiącach większość z nas będzie chciała wrócić do swojego dawnego życia…

Ludzi dobrej woli jest dzisiaj w Polsce mnóstwo. Nieustannie zewsząd pojawiają się ogłoszenia z propozycją różnorakiej pomocy, cały czas ogromna rzesza Polaków wspiera uchodźców, zaniedbując przy tym swoje życie, pracę, rodzinę, wydając oszczędności odkładane na czarną godzinę. Jest jednak najwyższy czas, aby pojawiły się odgórne decyzje, co dalej. Dworce największych miast są doskonałym przykładem tego, że na wolontariuszach oraz spontanicznych akcjach nie można dobrze budować w dłuższej perspektywie.

 

Ewelina Wolna-Olczak

 

 

 

Gazetka 210 – kwiecień 2022