Urodziłam się i wychowałam na Lubelszczyźnie, i choć wiem, że wiele jest w Polsce innych zachwycających miejsc, to wracając tu, do domu, zawsze mam wrażenie, że nigdzie nie znajdę tylu pięknych i często ukrytych przed spieszącymi się turystami zakątków. Jednym z najciekawszych, a przy tym przepięknych szlaków, które wciąż jeszcze umykają uwadze promotorom Lubelskiego, jest tzw. szlak cerkiewny, na który z wielką przyjemnością państwa zapraszam. Nie będzie to podróż długa, ale taka, która ma narobić apetytu na więcej.

DO KARCZMY WCHODZĄ: RABIN, BATIUSZKA, PASTOR I KSIĄDZ…

Przedwojenna Lubelszczyzna to prawdziwy tygiel kultur, religii i światopoglądów. Jak podają źródła, w 1921 r. region zamieszkiwało 2 087 951 osób, z czego 85 proc. stanowili Polacy, prawie 11 proc. Żydzi, 3 proc. Ukraińcy i 0,52 proc. Niemcy. Łatwo się zatem domyślić, że wierni nie byli jedynie wyznania rzymskokatolickiego – ci stanowili ok. 77 proc. społeczeństwa; kolejną grupą byli wyznawcy religii mojżeszowej, dalej prawosławia (ok. 7 proc.), a najmniej było ewangelików (0,7 proc.).

Pamiętam, że babcia zawsze z wielkim rozrzewnieniem wspominała czasy przed wojną, kiedy sąsiedzi żyli ze sobą w zgodzie, a wielka polityka omijała wsie i miasteczka. Ze względu na duże mieszanie się społeczności, w wielu miejscach, zwłaszcza w gminach bogatszych, znaleźć było można i cerkiew, i kościół, i bożnicę. W zimie, albo kiedy do świątyni własnego wyznania było daleko, zdarzało się, że katolicy chodzili do cerkwi, a prawosławni do kościoła. Respektowano święta, odpusty, posty i tradycje – małe społeczności żyły ze sobą w zgodzie, a na drugą osobę patrzono nie przez pryzmat tego, w jakiej świątyni się modli, tylko jakim jest człowiekiem.

Sytuacja diametralnie się zmieniła, kiedy pod strzechy zawitała wielka wojna, wielka polityka i wielcy reformatorzy. Nagle okazało się, że ludzi da się podzielić innymi kategoriami niż dobry i zły człowiek, a trzeba pytać o wiarę, obywatelstwo, pochodzenie… Wszystko odtąd zmierzało ku upadkowi. W II Rzeczypospolitej rozpoczęto tzw. akcje rewindykacyjne, które wiązały się z powszechną wówczas rusofobią, a jej przejawem była m.in. chęć eliminacji prawosławia. Ziemie za Bugiem włączono w plan repolonizacji, który z dłuższymi i krótszymi przerwami realizowano do wojny i po niej, ale już w nieco innej formie. Cerkwie zajmowano i przerabiano na kościoły, te, które miały mniej szczęścia, albo zniszczono, albo anektowano jako „budynki użyteczności publicznej”, co przeważnie oznaczało magazyny.

Podróżując przez obszary wschodniej Polski, niemal bez problemu odróżnić można świątynie katolickie rezydujące w dawnych cerkwiach. Błyskające w słońcu kopuły, przysadzista konstrukcja, oddzielna dzwonnica. Wiele zmieniono w ich wnętrzach, ale budynki pozostawiano zwykle w pierwotnym stanie. Gorszy los spotkał stare cerkwie, których katoliccy księża nie potrzebowali dla wiernych – te albo niszczono, albo zamykano i pozwalano im latami popadać w ruinę.

O kilku wspaniałych zabytkach chciałam dziś opowiedzieć z nadzieją, że znajdą państwo czas na wycieczkę w tamte rejony, by tak jak ja zakochać się w tych cudownych, magicznych i niedocenionych skarbach turystyki.

KNIAZIE I „ZIMNA WOJNA”

Za sprawą cudownego i bolesnego filmu „Zimna wojna” sławę na skalę można powiedzieć międzynarodową zyskała zniszczona, ale nadal majestatyczna cerkiew św. Paraskewy w Kniaziach. Świątynię ufundowali kniaziowie lubyccy, a budowy podjął się w latach 1798–1806 Szymon Tarnowski, który ostatecznie zaprojektował okrągły budynek na planie krzyża. W czasach świetności cerkiew zdobiły polichromie i ikonostas najwyższej próby. Niestety w czasie II wojny budynek ucierpiał – w 1941 r. został ostrzelany, a w 1944 spłonął. Po tych dramatycznych wydarzeniach społeczność nie zdecydowała się na odbudowę cerkwi.

Świątynia była z pewnością architektoniczną i artystyczną perełką. Nawet teraz, zniszczona, zdewastowana i pusta, napawa podziwem, spokojem i tchnie świętością. Bywałam w niej kilka razy; ten pierwszy pamiętam doskonale: po długich poszukiwaniach trafiliśmy w końcu do ukrytej pomiędzy majestatycznymi drzewami cerkwi. Choć w opłakanym stanie, to nadal dumna, wspaniała i poważna w swoim smutku. Moja pierwsza wizyta wypadła jesienią, złote liście sypały się z osłaniających cichą teraz staruszkę drzew, niektóre gałęzie – nagie, czarne i powykrzywiane – sprawiały wrażenie potwornych palców wyciągających się ku bezbronnej, ale dzielnej cerkwi. Przytłaczający był ten obraz – jak musiała błyszczeć kiedyś, w czasach swojej świetności.

Podchodząc do wejścia, myślałam o dawnych wiernych spieszących na czuwania, nabożeństwa, śluby, chrzciny i pogrzeby. Kim byli ci ludzie? Jak wyglądało ich życie? Czy kochali swoją świątynię? Jakie słowa szeptali świętym w ciemności? Wtedy na ścianach można jeszcze było dostrzec ślady dawnych malowideł, cienie po obrazach. Wzrok przykuwało oczywiście smutne miejsce po ikonostasie, dawniej najważniejszym elemencie wystroju cerkwi – dziś miejsce to ziało pustką. Obchodziliśmy miejsca, w które dało się jeszcze zajrzeć, z wielką uwagą, w skupieniu i z lekką nerwowością… Dlaczego? Bo po przekroczeniu progu świątyni poczuliśmy, jak się w późniejszych rozmowach okazało, jakby obserwowały nas czyjeś czujne, stróżujące oczy. Gra świateł i cieni na ścianach, ogromna wyrwa w miejscu zarwanego dachu, ciche skrzypienie drzew i szelest liści – wszystko to niemal przygotowywało nas na moment, w którym nagle wybuchnie w tych ciężkich i osamotnionych murach jakaś religijna, podniosła pieśń.

Romantycy byliby zachwyceni tajemniczością i surowym pięknem tego niezwykłego miejsca. Nic dziwnego zatem, że skradło także serce Pawła Pawlikowskiego, reżysera nominowanej do Oscara „Zimnej wojny”. Otoczenie budynku, drzewa, dzwonnica, stary, zapadający się powoli w ziemię cmentarz i sama zrujnowana cerkiew pobudzają wyobraźnię i stanowić mogą, co udowodnili twórcy filmowego hitu, tło dla wielu artystycznych działań. Takich oczywiście, które pokażą piękno kompleksu i oddadzą mu hołd. Mieszkańcy maleńkich Kniazi wielokrotnie starali się o pomoc w ożywieniu cerkwi i swojej pięknej wsi. Pomogła popularność filmu, ale przydaliby się i inwestorzy, i turyści.

OCALAŁA ZE ŚWIĘTYM DUCHEM

Kolejną godną uwagi cerkwią jest ta w Chłopiatynie (gmina Dołhobyczów), dumnie wznosząca swe drewniane kopuły. Dziś użytkowana jako kościół katolicki, kiedyś stanowiła jedną z najważniejszych świątyń unickich regionu. Pierwsze wzmianki o istnieniu w miejscowości cerkwi można odnaleźć już w roku 1531, ale budynek w obecnym kształcie zbudowano w latach 1863–1864. Wspaniała drewniana konstrukcja to prawdziwy popis umiejętności snycerskich, a cudem zachowane oryginalne wyposażenie napawa podziwem dla kunsztu dawnych artystów i wyczucia konserwatorów. Tę dawną cerkiew unicką warto odwiedzić z kilku powodów: przede wszystkim dlatego, że jako jedna z niewielu zachowała swoją dawną piękność zawartą w rokokowych, późnobarokowych i dziewiętnastowiecznych ikonach, obrazach oraz wyposażeniu ołtarza. Kiedy odwiedziłam świątynię pod wezwaniem Zesłania Ducha Świętego po raz pierwszy, w oczy kłuły szare, agresywne blachy okrywające (szpecące) trzy wspaniałe kopuły, na szczęście w latach 2008–2009 podczas remontu obiektu przywrócono mu dawne gontowe poszycie.

Budynek nie rzuca się w oczy: ma pociemniałą drewnianą elewację, a otaczające go drzewa sprawiają, że niemal wtapia się w tło. Kiedy jednak przekroczy się ciężkie drewniane drzwi, można dostać zawrotu głowy od przepychu i wspaniałości schowanych w tak niepozornej skorupie wnętrza. Błękit i szarości wydobywają z ociekających złotem ikon nierzeczywisty niemal blask. Czerwienie szat świętych wprost płoną na tle delikatnego tła. Niesamowite, jak bogato zdobione jest to miejsce: gdziekolwiek spojrzymy – ikona, obraz, kunsztowny drewniany pająk, zdobiona rama w stylu barokowym. Chwilami nie do końca wiadomo, na co patrzeć w pierwszej kolejności – na przepięknie napisany ikonostas czy galerię nad głównym wejściem, a może babiniec albo ołtarze. To wielka radość widzieć, jak dawna cerkiew unicka, zmieniona na kościół, zachowała swój niepowtarzalny urok i dawny blask. Warto świątynię odwiedzić zwłaszcza w dniu odpustu: drugi dzień Uroczystości Zesłania Ducha Świętego – Matki Kościoła.

O wspaniałych, zapomnianych, mniej lub bardziej opustoszałych cerkwiach Lubelszczyzny można by pisać długo, ale lepiej wsiąść do samochodu i zobaczyć te cudeńka na własne oczy – i zakochać się w nich tak, jak mnie to przypadło w udziale.

DOŁHOBYCZÓW, CZYLI JAK TO SIĘ POWINNO ZAŁATWIAĆ

To, jak zatroszczono się o przywrócenie świetności oraz pierwotnego przeznaczenia, doskonale pokazuje przykład cerkwi pod wezwaniem Symeona Słupnika i cmentarz w Dołhobyczowie. Świątynia w stylu bizantyjskim wzniesiona została z wielkim rozmachem i dbałością o wystrój w 1910 r. Najstarsi mieszkańcy nadal pamiętają wspaniałe żyrandole zdobiące złocony sufit, wielkie dzwony wzywające wiernych na modlitwę i święte ikony zapełniające ściany. Po wojnie, podczas akcji wysiedleńczych ludność ukraińska opuściła te rejony, zabrawszy ze sobą wszystko, co dało się zapakować i ocalić. Na miejscu, dumna i nieustraszona, pozostała jedynie sama cerkiew. Dzwony, świece i święci wyjechali wraz z tymi, których zmuszono do ucieczki.

Po wojnie ta perła architektury została zdegradowana do miana magazynu, co przewrotnie ją ocaliło. Przechowywane w niej materiały budowlane, cement i stare meble wymagały odpowiednich warunków – zadbano więc o to, by dach nie przeciekał, okna były szczelne, a drzwi zamknięte przed wandalami. Aż żal bierze na myśl, że właśnie to mogło ocalić i inne piękne świątynie, a nie stało się tak jedynie przez głupie przypadki i niefortunne zbiegi okoliczności.

Kiedy państwo zrzekło się praw do budynku, a z wnętrza wyniesiono starocie, okazało się, że trudniej jest panować nad ludźmi złej woli i oportunistami – rozkradziono piece, zerwano posadzki. Cerkiew popadała w ruinę i była o krok od podzielenia losu innych swoich sióstr. W 2006 r. władze gminy Dołhobyczów porozumiały się z władzami cerkwi i wystąpiły z prośbą o dofinansowanie remontu do Funduszu Norweskiego i kilku organizacji państwowych. Po czterech latach prac świątynię ponownie uroczyście otwarto i można podziwiać jej odnowione oblicze. Dawnego blasku i świetności staruszka nie odzyska, ale nie będzie już traciła nic ze swojej współczesnej wspaniałości.

 

Anna Albingier

Gazetka 224 – wrzesień 2023