"My wiemy, że oni kłamią, oni wiedzą, (...) że my wiemy, że kłamią, my wiemy, że oni wiedzą, że my wiemy, że kłamią, ale oni nadal kłamią". A. Sołżenicyn

Propaganda wojenna, polityczna, wizerunkowa, właściwie każda towarzyszy nam od zawsze, choć samego słowa zaczęto używać w podobnym do dzisiejszego kontekście dopiero w XVII w. Papież Grzegorz XV powołał w 1622 r. Kongregację Propagandy Wiary, co nie bardzo przypadło do gustu protestantom, którzy na organizacji nie pozostawili suchej nitki. Wielu z nas kojarzy propagandę negatywnie, ale nie można o niej myśleć jedynie w tych kategoriach, o nie! Propaganda to pani o wielu twarzach; może być humorzasta, heroiczna, pomocna, śmieszna i straszna. Warto ją dobrze poznać, by nie wdepnąć bezmyślnie w zastawione przez nią niebezpieczne pułapki.

BIAŁA? SZARA? CZARNA? ZŁA? DOBRA?

Propaganda to temat rzeka, dlatego boję się, że niniejszy tekst zostanie przez was, drodzy czytelnicy, oceniony tak, jak praca magisterska jednego z moich kolegów przez profesora żartownisia: „W tym temacie można się, drogi panie, utopić, a pan sobie nawet nóg dobrze nie zamoczył”. Ale spróbujmy. Warto może zacząć od tego, że uczeni wyróżnili trzy rodzaje propagandy: białą, szarą i czarną. Biała to taka, kiedy źródło informacji i intencja nadawcy są znane i oczywiste. Kiedy Filip albo królowa Elżbieta zwracają się do obywateli, wiemy doskonale, do czego dążą w swoich wystąpieniach. W przypadku szarej propagandy nie można dokładnie stwierdzić, czy dane informacje są prawdziwe ani z jakiego źródła pochodzą. Taką propagandę z lubością uprawia PiS, głosząc peany na cześć swoich rozlicznych sukcesów, których ani widu, ani słychu w realnym świecie. Innym przykładem, który najczęściej pojawia się przy opisywaniu takiego zabiegu, jest rozpowszechnianie wśród nazistów przez wywiad Wielkiej Brytanii informacji o tym, jakoby Anglicy posiadali nową broń pozwalającą im podpalić morze. Niby od razu zalatuje bujdą na resorach, ale jednak strach pomyśleć, co by było, gdyby… Kolej na czarną propagandę: występuje wtedy, kiedy jedna strona fałszuje dokumenty i podaje nieprawdziwe informacje w imieniu drugiej strony. Brzmi skomplikowanie, ale chodzi np. o drukowanie przez AK fałszywych niemieckich dokumentów albo rozprzestrzenianie przez Francuzów fałszywych kartek żywnościowych na terenie faszystowskich Niemiec.

Już na tych kilku bardzo prostych przykładach widać, że nasze negatywne pojęcie na temat propagandy nie jest do końca trafne. Każdy kij ma dwa końce: na jednym my w AK przyklaskujemy działaniom swoich dowódców, fałszerzy i szpiegów, na drugim naziści liczą straty, tracą honor i zachodzą w głowę, skąd taka masa podrobionych przepustek. Kiedy prezydenci, generałowie, władze Kościoła zachęcają do chwycenia za broń, uprawiają propagandę mającą na celu rozbudzenia pozytywnych i im w danym momencie koniecznych postaw. Tylko że mało kto używa tego słowa w pozytywnym kontekście, czyli w sytuacji, kiedy nam dzieje się krzywda i trzeba stanąć do walki z okupantem. Wtedy mówimy o rozbudzaniu ducha i porywaniu serc.

Negatywne postrzeganie słowa jest ściśle zakorzenione w tym, po której stronie okopu się stoi – partyjny bełkot o planach sześcioletnich, amerykańskiej stonce oraz „naszym” i „waszym” nie brzmiał dla wszystkich po „czerwonej” stronie żelaznej kurtyny jak propaganda. Tak samo amerykańskie ostrzeżenia o „czerwonej zarazie”, białych niedźwiedziach w Polsce i wszechobecnych tam szpiegach nie sprawiały wrażenia dziwacznych. Mówię o tym nie po to, by propagandzistów zdyskredytować albo obsypać medalami, ale po to, żebyśmy byli świadomi tego, że w przypadku rządowego bla ba bla zawsze powinniśmy pamiętać, że często punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

BRACIA, DO BRONI!

Mając w pamięci ostatnie zdanie, przejdźmy teraz do aktualnych wydarzeń i roli propagandy w tym całym okropnym teatrze grozy. Rosyjscy spece od dezinformacji i propagandy już na długo przed atakiem na suwerenność Ukrainy rozpowszechniali wśród społeczeństwa informacje o rzekomych nadużyciach władzy wobec ludności popierającej separatystyczne republiki. Opłacane przez władzę media pokazywały cierpienie obywateli pod ciężarem niekompetentnego prezydenta, skorumpowanych urzędników i niewydolnego systemu administracyjnego. Co jakiś czas takie sygnały docierały i do innych europejskich krajów, zwłaszcza poprzez internet i grupy zaangażowane w tropienie teorii spiskowych. Rosyjskie trolle, o których w tym numerze również co nieco mówimy, działali prężnie, żeby stworzyć negatywny obraz Ukrainy i przedstawić Putina jako wybawiciela uciśnionych. Władza wiedziała, że w obliczu jawnej niesprawiedliwości i cierpienia „braci” prosty Rosjanin przyklaśnie takim działaniom, a żołnierze, jak to już nieraz bywało, wskoczą ochoczo w kamasze i z okrzykiem „uuuraaa” ruszą w bój. Propagandowe komunikaty o potrzebie wyrugowania zła i o przywróceniu pokoju uciśnionemu narodowi to najlepsza droga do zjednania sobie zwolenników. Nic tak nie polepsza nastroju, jak wojna „w naszej słusznej sprawie”.

Trudno stwierdzić, jakie jest faktyczne poparcie rosyjskiego społeczeństwa dla działań prezydenta, ponieważ z jednej strony odcięto dostęp do wielu kanałów wymiany informacji, a z drugiej strony każdego, kto pyta o opinię na temat władzy, podejrzewa się tam o bycie podstawionym, co uniemożliwia naturalną konwersację. Wiele wskazuje na to, że o napaści wojsk Federacji Rosyjskiej na Ukrainę i o skali tej operacji Rosjanie dowiadują się dopiero teraz, przez internet na VPN, akcje organizacji Anonymous oraz dotkliwe dla wszystkich sankcje.

Putin i jego administracja bardzo dokładnie przemyśleli, jaką drogę propagandową obrać wobec własnych obywateli; gorzej poszło im ze wszystkimi innymi. Wierutne kłamstwa na temat denazyfikacji władz Ukrainy nie spotkały się na Zachodzie, więcej: nigdzie nie spotkały się z poparciem, ponieważ opinia publiczna wiedziała, że Putin pogrywa sobie nieczysto i kłamie. Nie wiadomo, czy podlegli mu obywatele również tak jego gadaninę oceniali, ale można przypuszczać, że nie do końca, ponieważ relatywnie niewielka jest presja z ich strony do zaprzestania konfliktu. Trzeba też jednak pamiętać, że Rosjanie żyją w strachu przed represjami, aresztowaniami i utratą statusu społecznego. Ludzie widzą znikających opozycjonistów, najprawdopodobniej wiedzą o otruciach – może nawet więcej niż my tutaj.

„O PIĘDZI, CHWALE I RUBIEŻY (…)”

Smutne jest to, że odkopaliśmy wiersz Tuwima „Do prostego człowieka” tak późno, kiedy konflikt już szaleje za naszymi plecami. Jest w tym krótkim tekście tak wiele prawdy o wojnie i o tym, jak bardzo ci, którzy do niej dążą, dbają jedynie o własne interesy i mają w dalekim poważaniu życie innych. Propagandowe nawoływanie do „denazyfikacji” i „obrony braci w biedzie” nie jest, jak już powiedziałam, przypadkowe. Propaganda to słowa, obraz, teatralne gesty i nagrywanie podstawionych aktorów witających kwiatami wyzwolicieli. Putin i jego poplecznicy używają starej jak świat układanki „my” – „oni”, „nasze dobre” – „ich złe”, „u nas pokój” – „u nich chaos”. Nie bez przyczyny każda propaganda wojenna opiera się na bardzo prostych przeciwieństwach „ja, przyjaciel” – „on, wróg”, nie można przecież nikogo zachęcić do strzelania do drugiego człowieka, stawiając go w pozytywnym świetle.

Trolle Kremla właśnie na tej opozycji chcą rozbudzić niechęć w Polakach do przyjmowania ukraińskich uchodźców. „Nie wiadomo kogo sobie bierzecie pod swój dach”, „a Wołyń?”, „to wrogowie, a my, Rosjanie, zawsze pomocni”. Kiedy w dyskusji, postach albo artykułach prasowych wyciąga się na wierzch wydarzenia historyczne, dawne konflikty, różnice kulturowe w taki sposób, by Ukraińców przedstawić jako „ich, innych”, a władze Rosji i Rosjan jako „nas, braci”, można mieć pewność, że osoba, która słowa te publikuje, bawi się, mniej lub bardziej świadomie, w trolla i propagandzistę Putina.

Specjaliści od grania na emocjach i od PR zawsze sięgają też do pokładów naszej naturalnej, niejako wrodzonej potrzeby obrony dobrego imienia naszego kraju i narodu. To właśnie dlatego Putin mówił w swoich odezwach o nazistach i komediantach we władzach Ukrainy, a siebie i swoją „specjalną operację” prezentował jako braterskie dzieło pomocy. Nie można przecież patrzeć bezczynnie, kiedy separatystyczne republiki zamieszkiwane przez ludność mówiącą po rosyjsku cierpią pod butem nazisty! Honor nakazuje walkę, kto nie chwyta za broń, jest zdrajcą. Każde słowo, zdanie i gest są w przekazie propagandowym dokładnie przemyślane i nastawione na jeden cel: przekonanie jak największej liczby osób do naszej racji. Trzeba też, nawet za cenę ośmieszenia się przed światem, pokazywać sukcesy militarne i społeczne na terenie, gdzie przechodzi wojsko wybawiciela.

Śmieszny i straszny zarazem jest film nagrany przez mieszkańców jednego z ukraińskich miast, w którym zobaczyć można bus wypełniony statystami, którzy podjeżdżają do konwoju, wysiadają, biorą do garści przygotowane wcześniej kwiatki i z uśmiechem na ustach wręczają je bohaterskim obrońcom uciśnionego narodu ukraińskiego. Po nagraniu i kilku zdjęciach impreza się zwija, kwiaty są zabierane, a bus jedzie dalej. My wiemy, że to tylko ustawka, ponieważ mamy nagrania, widzimy wszystko z perspektywy pokładających się ze śmiechu na widok tego wszystkiego Ukraińców. Jeśli jednak takie idylliczne obrazki dotrą po obróbce do widza w Rosji, może mieć on zupełnie inne odczucia. Będzie go rozpierała radość i duma, bo tak właśnie działa propaganda – ktoś wybiera to, co musimy zobaczyć, a my reagujemy tak, jak tego się od nas oczekuje.

Powiedzmy sobie szczerze: niezależnie od faktycznego rozstrzygnięcia konfliktu między Rosją a Ukrainą, jakkolwiek barbarzyńsko to w tej chwili brzmi, Rosja przegrała tę wojnę wizerunkowo już na samym początku. Poplecznikom Władimira Putina wydawało się, że sztuczki propagandowe, które od lat stosują na własnych obywatelach z mniej lub bardziej pozytywnym skutkiem, wystarczą, żeby przekonać świat do swoich racji. Oczywiście plan spalił na panewce, a ci, którzy byli i są odpowiedzialni za PR (public relations) prezydenta i Federacji Rosji, wyszli na kompletnych idiotów.

W obliczu tej ogromniej tragedii milionów ludzi nie zapominajmy jednak o tym, że miłość do uchodźców z Ukrainy nie powinna iść w parze z nienawiścią do Rosjan i Białorusinów. Pamiętajmy, że to, co oni w swoich krajach przez lata konsumowali jako „jedyną prawdę” i „właściwy obraz świata”, jest propagandą, która, jeśli się ją wystarczająco długo powtarza, staje się częścią myślenia. Naszym zadaniem jest pokazanie im prawdy i otwarcie drogi do dialogu, który naprawi błędy popełnione przez przez dyktatorów rządnych władzy.

 

Anna Albingier

 

 

Gazetka 210 – kwiecień 2022