Czyli drag queens, RuPaul, Eugeniusz Bodo i… powstanie warszawskie

Większość osób, słysząc określenie drag queen, wyobraża sobie od razu transwestytę, osobę transseksualną lub homoseksualną, ubierającą się w ciuchy, które są sprzeczne z jej płcią. Taki obraz nie jest jednak do końca prawdziwy i pełny. Dzięki programom takim jak „RuPaul’s Drag Race” wiemy, że wielu mężczyzn zaangażowanych w sztukę drag to heteroseksualni dumni ojcowie rodzin, którzy postanowili spełnić się artystycznie w ciągle jeszcze tajemniczym świecie tych kolorowych ptaków. Zdziwi was pewnie fakt, że w Polsce mamy całkiem długą i niesamowicie interesującą historię drag, o której nie można milczeć.

DRAG, CZYLI…?

Tego angielskiego terminu używa się powszechnie na określenie damskiego stroju zakładanego przez mężczyznę lub męskiego stroju zakładanego przez kobietę (mówimy wtedy o drag king). Nie chodzi tu więc tylko o wystąpienia sceniczne, ale też o rzeczywiste przebieranie się, na przykład na karnawał. Istnieje teoria mówiąca o tym, że słowo jest akronimem stwierdzenia „ubrany jak dziewczyna” – ang. dressed resembling a girl, którego używano w odniesieniu do transwestytów. Queen miało odnosić się do bogactwa akcesoriów i anturażu, z którymi często kojarzyło się to środowisko. Przez te połączenia i niejasności historyczne często myli się drag z transwestytyzmem, a to ogromny błąd – transwestyta przebiera się dla zadowolenia swoich potrzeb i fantazji seksualnych. Drag queens i kings traktują ubranie jak kostium, który pozwala im lepiej wcielić się w rolę na scenie i tylko tam. Dlatego większość z nich ma pseudonimy sceniczne zupełnie niepowiązane z ich prawdziwymi imionami i nazwiskami, jak Alyssa Edwards (prywatnie Justin Johnson), Bianca Del Rio (Roy Haylock) czy Adam All (Jen Powell).

Większość osób zaangażowanych w ten rodzaj sztuki naprzemiennie używa określeń „on” i „ona”. RuPaul w jednym z wywiadów powiedział: „Możesz do mnie mówić „on”. Możesz do mnie mówić „ona”. Możesz do mnie mówić Regis lub Kathie Lee. Jest mi wszystko jedno!”. Lulla, o której powiem nieco dalej, w jednym z wywiadów mówiła o sobie i swoich kolegach: „Zdecydowanie jesteśmy chłopakami! Natomiast moment, kiedy mamy się przeobrazić w taką formę, w jakiej nas dzisiaj widzisz, pobudza w nas wszelkie emocje i dodaje tak zwanego poweru, żeby to wyszło jak najbardziej profesjonalnie – żeby wszyscy, którzy na nas popatrzą, byli zadowoleni, a my usatysfakcjonowane”.

Mężczyźni i kobiety zaangażowani w ten rodzaj sztuki po występach wracają do swoich zwykłych ciuchów, chodzenia na siłownię i do pracy. Większość artystów nie zakłada na co dzień ubrań przypisanych płci przeciwnej, ponieważ są one dla nich po pierwsze raczej „strojem roboczym”, po drugie chyba ciężko byłoby (zwłaszcza mężczyznom) wyjść na ulicę w pełnym kostiumie. Drag nie jest bowiem, jak wielu się wydaje, zabawą w „przebieranki” – to bardzo złożony proces przemiany i wchodzenia w rolę, wymagający talentu, cierpliwości, odporności na ból i bardzo często niesamowitej kondycji fizycznej, zwłaszcza jeśli chodzi o drag queens.

Królowe dzielą się na „groteskowe” (Trixie Mattel), „zabawne” (Bianca Del Rio), „piękne” (Valentina), „imitatorki” (Chad Michaels, genialny jako Cher) i „modernistyczne” (Sasha Velour), a każda z grup ma swoje znaki rozpoznawcze. Przedstawiciele pierwszej grupy, wcielając się w swoje bohaterki, przesadnie się malują, zakładają wielkie peruki i czasem bardzo dziwne ciuchy, a wszystko po to, by wyolbrzymić wszystko, co uważane jest za „kobiece”. „Zabawne” królowe mają cięty język i najczęściej występują w recitalach komediowych, czasem śpiewają lub tańczą, ale najczęściej ich program to nieskrępowane wyśmiewanie wszystkiego i wszystkich, również siebie samych. „Piękne” są bardzo często laureatkami rozmaitych konkursów miss i mister, mają tysiące fanów na Instagramie i nienaganny makijaż. Takie drag queens robią wszystko, by ubiorem, zachowaniem i makijażem jak najbardziej upodobnić się do supermodelek; bardzo często nawet bez tony makijażu trudno rozpoznać, czy mamy do czynienia z kobietą czy mężczyzną.

Ostatnia grupa skupia królowe, które swoim wyglądem chcą prowokować, wywracać do góry nogami wszelkie standardy i zasady drag. Plastik, metal, ogolone głowy, tatuaże, dziwaczny makijaż – takie królowe goszczą często na okładkach magazynów modowych i fotograficznych. Jednymi z najciekawszych królowych tego nurtu i obecnie na topie są Lyle Reimer i Hungry. Patrząc na ich stylizacje i portrety, można pomyśleć, że kosmici zstąpili na ziemię i zaczynają wesoło hasać po ulicy.

SZATA CZYNI CZŁOWIEKA

Drag kings mają zdecydowanie łatwiejsze zadanie – męskie kostiumy są nie tylko mniej skomplikowane, ale też w większości zdecydowanie bardziej komfortowe. Największym chyba wyzwaniem jest wykonanie makijażu, który ukryje kobiece rysy, wykonturuje twarz i obsypie policzki delikatnym (lub nie) zarostem. Drag queens muszą nieco bardziej się wysilić, nie tylko jeśli chodzi o make-up. Faceci wbijają się w gorsety, zakładają sztuczne biusty i specjalną bieliznę, żeby ukryć przed światem to i owo. Olśniewające, ciasne jak diabli galowe suknie i niewygodnie wysokie buty wyglądają zjawiskowo. Za każdym razem, oglądając z koleżankami RuPaul, zazdrościmy facetom zgrabnych nóg, umiejętności makijażu i wytrwałości w chodzeniu na 20-centymetrowym obcasie. O, niesprawiedliwości! Sama chyba od razu wylądowałabym na intensywnej terapii, połamana w pył, gdybym tylko odważyła się wykonać choć jeden krok w takich szpilach, a oni w nich skaczą, tańczą. Zazdrość, zazdrość!

Jednak pod tymi niesamowicie pięknymi kostiumami chowają się siniaki, stłuczenia, guzy i uszkodzone kostki. Królowe paradują w niewygodnych sukniach na scenie nawet przez kilka godzin, śpiewając i tańcząc. Im krótsza i bardziej dopasowana kreacja, tym ciaśniejszy gorset i tym więcej taśmy oklejającej genitalia. Można sobie wyobrazić, jak bardzo bolesne jest to przeobrażenie, królowym jednak to nie przeszkadza – jak przystało na rasowych artystów, zaciskają zęby i dają popis przed wielką publicznością. Stroje kobiece są zdecydowanie dużo droższe od męskich; koszt jednej sukni może sięgać nawet 10 tys. dolarów.

Oczywiście są też tańsze opcje dla początkujących, ale trzeba pamiętać, że w tym fachu wygrywają oryginalni, co w praktyce często oznacza tych, którzy są w stanie wydać na siebie sporą kasę. Peruki, które dla większości królowych są nieodzownym rekwizytem, to wydatek minimum 100 euro, jeśli chce się wyglądać przyzwoicie, do kilku tysięcy euro, jeśli chce się wyglądać oszałamiająco. Są też oczywiście artyści stawiający na recykling materiałów na kostiumy – zamiast drogich cekinów i kamieni – szkło i plastik, zamiast połyskliwych tkanin – papier, tektura i worki. Żeby w takim zestawie pokazać się na scenie, trzeba mieć fantazję i umiejętności. Wielu artystów drag to krawcy, designerzy i projektanci, którzy poza codziennym zawodem nocami wskakują w kostiumy i zabawiają publiczność.

BODO I LULLA

Zastanawiacie się pewnie – co z tym wszystkim ma wspólnego geniusz taki jak Eugeniusz Bodo i dlaczego w tytule pojawia się powstanie. Już spieszę z odpowiedzią – w 1937 r. polska kinematografia wzbogaciła się o film „Piętro wyżej”, w którym po raz pierwszy pojawił się mężczyzna przebrany za kobietę. Aktorem, który podjął się wykonania utworu „Sex appeal”, był właśnie Eugeniusz Bodo. Mae West, w którą wcielił się przedwojenny amant, oczarowała publiczność i stała się ikoną polskiego kina. Znając atmosferę dwudziestolecia, można przypuszczać, że warszawskie kluby, kawiarnie i restauracje wieczorami odwiedzały rodzime drag queens i drag kings, wzbudzając przy tym zapewne podziw i zainteresowanie. Naśladowczynie Marleny Dietrich w koszulach i garniturach też były drag, o czym niestety często zapominamy, odbierając zjawisku artyzm i w jakiś sposób piętnując je.

Bodo był zatem na dużym ekranie pierwszą polską drag queen, czyli mężczyzną przebranym za kobietę, ale czy było ich więcej, czy nadal są obecne w naszym kraju? Oczywiście! Jedną z najsłynniejszych i niestety ciągle nieznanych jest Lulla la Polaca, który jako 6-latek przeżył powstanie w pamiętnym roku 1944. Lulla uważa się za mężczyznę, ale nie ukrywa, że występuje na scenie jako królowa, ma 80 lat i tryska energią. Występuje w obronie wartości, o które walczono z nazistami – miłości, szacunku, prawa do życia i wolności. Dla wielu jest przykładem, że można być sobą nawet w najtrudniejszych okolicznościach. Doświadczenia wojenne na zawsze naznaczyły życie Jędrka (jak mówił do niego ojciec), ale nie złamały go, dały mu siłę do walki o możliwość wyrażania siebie poprzez sztukę drag.

A sztuka ta ma się w Polsce całkiem dobrze, czego dowodem są wyprzedane bilety i tłumy fanów przed klubami, w których występuje np. Kim Lee. W internecie śledzić można perypetie bohaterów „Go Drag: Królowe Nocy”, na portalach społecznościowych widać polskie królowe, które nareszcie wychodzą z cienia i zdobywają sławę.

Drag, jak każda forma sztuki, ma swoich zwolenników i przeciwników; można jej nie lubić – nie wszystko jest zupą pomidorową, która przypada każdemu do gustu. Nie można jednak jej bagatelizować i spychać na margines tylko dlatego, że tworzy ją grupa osób przebierających się w „niestosowne” ciuchy. Nie różnią się one właściwie niczym od aktorów, którzy na potrzeby roli zakładają męskie lub damskie ubrania – czy ktoś obrzucał wyzwiskami Krystynę Feldman za fenomenalna rolę w „Moim Nikiforze”, gdzie zagrała mężczyznę? Wystarczy na świat i sztukę popatrzeć nieco bardziej otwartymi oczami, by zobaczyć, jak może być pięknie, kolorowo i inaczej!

 

Anna Albingier

 

Gazetka 181 – maj 2019